*wpis nadrabiany*
Myślałam że dzień wcześniej było ciężko, ale to było nic w porównaniu do wczoraj. Obudziłam się mega zmęczona, w głowie mi się kręciło i w ogóle byłam na skraju. Zjadłam śniadanie i na chwile zrobiło mi się lepiej, ale po chwili znowu była tragedia. Miałam się nie chwalić wagą do czwartku, ale zaczęłam myśleć że ten mój stan to wynik właśnie tego co zobaczyłam na wadze - w czwartek było 94, przedwczoraj było 93,7 a wczoraj 93,3. Czułam się jak wrak człowieka normalnie. Także albo to wynik niewyspania, albo jedzenia i wysiłku, nie wiem. W każdym razie zdecydowałam że daje sobie na luz i trochę spróbuję się doładować kaloriami. Chwilę po tych przemyśleniach zasnęłam, jakoś tak koło 15 - jak nigdy nie śpię w ciągu dnia tak wczoraj do 18 nie byłam w stanie się obudzić. Wstałam, policzyłam że zjadłam do tej godziny zaledwie 1000kcal i się przestraszyłam, więc zjadłam kanapkę z kremem pistacjowym a na kolację mąż zrobił sushi i zjadłam je bez wyrzutów sumienia i jakiegoś większego liczenia i zastanawiania się. Nie wiem czemu ale miałam jakąś taką paniczną myśl w głowie o efekcie jojo i w ogóle za małej ilości kalorii w odniesieniu do wysiłku fizycznego jaki ostatnio sobie fundowałam. Strasznie się boję złego samopoczucia, myślę że głównie przez to co działo się na początku roku. Od tamtego momentu jak nigdy doceniam to że czuję się w ciągu dnia dobrze, ale skłonności do paniki i wkręcania sobie zostały.
Ćwiczenia też sobie wczoraj darowałam, mimo że czułam się dość dobrze po tej mojej drzemce. Jak tak sobie myślę mógł być to po prostu efekt niewyspania, bo siedziałam dzień wcześniej do 1.
Podsumowanie dnia:
Śniadanie z diety, drugie śniadanie losowo zrobiona jedna kromka chleba z białym serkiem i 3 ciastka speculous po 63kcal, lunch kanapka z kremem pistacjowym, kolacja sushi.
Ćwiczeń brak, woda ok.