Jak się zapewne domyślacie, udało nam się wyjechać 16.06 na wakacje, dokładnie tak jak planowaliśmy.
Dużo zamieszania przy tym było, ale okazało się że papiery będziemy podpisywać elektronicznie, a więc nie miało to znaczenia gdzie w tym czasie będziemy. Gdy tylko się dowiedzieliśmy, mąż odwołał to że jednak przyjdzie do pracy (zrobiło się małe zamieszanie) to w dwie godziny spakowałam nas, trochę ogarnęłam mieszkanie i ruszyliśmy. Po całym dniu, umęczeni jak cholera, o 21:00 wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy zawieźć siostrze męża jeszcze klucze do domu żeby mogła czasem doglądnąć naszych kwiatków czy sprawdzić pocztę. Z racji tego, że to było zupełnie w drugą stronę, o 22:00 dopiero ruszyliśmy we właściwym kierunku.
Mąż był po pracy, po pierwszej zmianie, więc dotrwał do 23 a później się zmieniliśmy. Byłam wykończona ale jakimś cudem udało mi się przejechać całą noc czując się o dziwo znacznie lepiej niż choćby godzinę przed wyjazdem. Jechałam do 7:30 z godzinną przerwą w trakcie której mąż przejął stery a ja zajmowałam się śpiewaniem i głaskaniem dzidziusiowej rączki. O 7:30 (już w Polsce) uznałam że w dupie to mam, bo zaczęły się wyprzedzania prawym i inne dziwactwa na drodze i to mąż dokończył trasę. Koło 12 byliśmy na miejscu. 1400km elegancko zleciało, a my znów byliśmy z rodziną.
Oczywiście nie obyło się bez komplikacji. 250km od celu dostaliśmy telefon że gmina z której potrzebujemy papierka przechodzi w tryb wakacyjny i będą rozpatrywać nasz wniosek MINIMUM 2 miesiące. Z tym że oczywistym jest że nikt by nam tych 2 miesięcy nie dał i plany o nowym domu poszłyby w zapomnienie.
Sytuacja na ten moment jest ciut lepsza chociaż nadal to wszystko to totalny rollercoaster emocji i wiele nerwów mnie kosztuje. Jednak staram się nie myśleć o tym zbyt dużo i skupić się na pozytywnym myśleniu. Mimo tych wszystkich przeszkód czuje jednocześnie spokój. Jakbym wiedziała, że przeciwności muszą być ale ostatecznie i tak wszystko będzie dobrze. Czy mam rację? Nie wiem. Zobaczymy.
Jeśli chodzi o wagę i odchudzanie, wyjazd i nasza aktualna sytuacja dużo skomplikowały. W czwartek waga pokazała spadek, mimo tego że diety absolutnie się nie trzymałam. Po pierwsze brak czasu na gotowanie, po drugie ze względów finansowych uznaliśmy że wykorzystamy możliwość płynącą z maminych obiadów i że się dostosujemy. Przetrwamy te dwa-trzy tygodnie na kanapkach i innych niezbyt wydziwianych rzeczach, ale wraz z powrotem do domu wrócimy do diety i poprzedniego rytmu. Staram się nie przeginać, jeść mniej ale rozsądniej, ale z piciem wody jest masakra. Śladowe ilości jak za starych czasów. Życie w trasie między jedną babcią a drugą nie sprzyja nam jeśli chodzi o pilnowanie dobrych nawyków.
Dziś dostałam okres, więc oczywiście waga pokazała kosmiczne liczby (97), ale zamiast się załamać pomyślałam że po prostu najwyższa pora chociaż picia wody pilnować. Więc tak oto, siedzę sobie z moim różowym baniakiem i piszę do was. Nie chcę zaprzepaścić tego co osiągnęłam, więc mimo tego że cieszę się że tu jestem, myślami jestem w domu. Jasne, mogłabym poświęcić się i zamiast odpoczywać wieczorem gotować, ale ja po prostu nie jestem w stanie wydawać po 500zł na zakupy w sobotę. Tak cholernie wszystko poszło w górę, ceny warzyw, owoców.. To jest jakiś kosmos. Wydawanie w euro stanowczo boli mniej. Trzymajcie zatem kciuki, żebym za bardzo się nie roztyła na tych wakacjach.
Prócz małych grzeszków w postaci kilku małych kawałków pizzy, jednego średniego kebaba i kilku lodów są też dobre rzeczy związane z tymi wakacjami. Jazda na rowerze, pływanie w basenie.. Mam nadzieję że niedługo także wpadnie jakieś kino i siłownia. Ale to jak już @ się skończy, bo póki co mam wzdęty brzuch i ogromną ochotę na jedzenie i płacz w poduszkę.
Znów codziennie wchodzę na zdjęcia (mam nadzieję) naszego domku i rozmyślam. To piękny sen z którego nie chcę już nigdy się obudzić. Teraz jestem tutaj, ale myślami jestem tam. I tęskno mi za tym, co jeszcze nie nadeszło - ale nadchodzi.
Dzieje się tyle, że nawet nie wiem co mogłabym wam opowiedzieć. Tort wyszedł dość fajnie, chociaż dużo rzeczy po drodze się pozmieniało. Płotki nie były z masy cukrowej, bo nie zamówiłam będąc u siebie a tutaj kosztuje krocie. Czekolada plastyczna także nie była osiągalna. Smakował za to fantastycznie.
Nie wyglądał tak pięknie jak zakładałam że będzie, ale wyszedł OK. Na żywo galaretka wyglądała dużo lepiej, zresztą jak całość. Tutaj ten opłatek wygląda na granatowy, w rzeczywistości był czarny.
Wiem już, co mam poprawić następnym razem i gdy będę robić takiego samego dla męża będzie jeszcze lepszy.
Mimo wagi która pozostawia wiele do życzenia (coś czuję że w ten czwartek nie będzie tak wspaniale) to dobry czas. Resztę nadrobię po powrocie.
Ściskam!
Laura2014
6 lipca 2023, 15:21Przepiękny tort. Odpocznij kochana.