W czwartek waga mnie nie zawiodła. Pokazała 103,9 - dokładnie tak jak sobie życzyłam. Jednak złapałam się na tym, że była to pułapka, jakże skuteczna. Codziennie stawałam na wagę. Chciałam więcej i więcej. Nawet się nie zorientowałam, że oczekiwałam znacznie więcej niż powinnam, bo na poprzednim ważeniu waga pokazywała 105,2 co oznaczało spadek o 1,3kg w tydzień. To bardzo dużo jak na kogoś o 1800kcal i braku ćwiczeń. Tempo odchudzania mam zaznaczone jako 0,6.
Ale ocknęłam się! Powiedziałam sobie, że w tym tygodniu nie sprawdzę ani razu, dopiero w czwartek, w dzień ważenia. Trzymałam sie mocno do niedzieli, ale o tym zaraz.
W piątek na zakupach Młoda zgubiła okulary. Wyrzuciła je gdzieś, a my za cholerę nie mogliśmy sobie przypomnieć czy miała je w lidlu, czy tylko w kauflandzie. Z zakupów wróciliśmy oczywiście o 21, wtedy też się zorientowaliśmy. Dramat. Oczami wyobraźni widziałam te 80 euro które trzeba będzie wydać znowu, a minął zaledwie miesiąc.
Mąż wspaniałomyślnie pojechał ich szukać. Pod lidlem nie było, a sam sklep był już zamknięty. No to wio, do kauflanda.
Wybiła ulubiona godzina mojego męża, tj. 21:37 - powiedział że muszą się znaleźć, bo wiadomo co to za godzina.
I co?
Leżały sobie, całkiem niewinnie. Dokładnie tam, gdzie ich słodka właścicielka je dupnęła. CAŁE!
A wy co, dalej nie wierzycie kurna w cuda!?
Nadszedł kolejny, długo wyczekiwany dzień - sobota, czyli dzień w którym to my jechaliśmy w odwiedziny do znajomych (zazwyczaj posiadówki są u nas)
Tak sie złożyło, że urodziny miała moja przyjaciółka, taka wiecie. Od zawsze. Taka, z którą mam wspólne zdjęcie robione przez fotografa na tym kolorowym śmiesznym tle w szkole. Teraz już się pewnie takich nie robi, razem z tym całym pozowaniem to w sumie straszna wiocha jak na aktualne czasy. No i tak sobie pomyślałam, że upiekę jej tort! Tak jak ja jest wielką fanką Harrego Pottera. Więc wymyśliłam sobie taki oto motyw, a w środku oczywiście oreo (OREO TO ŻYCIE!) i krem lekko wiśniowy z żelką wiśniową. Moim pomysłem był krem jagodowy i żelka jagodowa, ale nasz wspólny przyjaciel podpowiedział mi że K lubi wiśnie. No to były wiśnie.
Oczywiście pieczenie torta było otoczone płaczem i nerwami, bo Młoda nie mogła znieść nawet ubijania białek na biszkopt. Więc był płacz i moje modlitwy żeby to się szybciej ubiło. Mogło to mieć związek z tym że kolejne zębuchy ida jak wściekłe, albo z tym, że trzeba było coś zrobić. No i tak oto cała reszta była robiona już albo jak był mąż, albo jak Młoda spała. Rzecz jasna nie wyrobiłam się ze wszystkim tak jak chciałam, efekt końcowy miał być znacznie lepszy, no ale.. Jakiś tam tort powstał. Kremy były spróbowane symbolicznie, z lekkimi wyrzutami sumienia.
Tynk oczywiście na odpierdol wygładzony, bo był tynkowany godzinę przed odjazdem, to samo tyczy się robienia napisu i złotego znicza. Biszkopt też mi wyszedł taki sobie, a zazwyczaj wychodzi idealny. Generalnie solenizantka mega szczęśliwa, ale ja czuję jakiś taki.. niedosyt. Gdybym miała więcej czasu, wiem, że byłby duuużo lepszy. No ale nie miałam.
No i pojechaliśmy. Przyznaje, zgrzeszyłam.
Wypiłam dwa drinki whisky z colą, zjadłam dwie truskawki i jednego nachosa z guacamole. No i kawałek tortu wjechał, nie powiem. Ale z braku czasu i obawy przed zbyt dużą liczbą kalorii tego dnia zjadłam tylko śniadanie i drugie śniadanie.
Jednak najwspanialszym tego dnia wcale nie okazał się kawałek tortu, a moje przemyślenia. Zarówno przy stole nie miałam chęci by się objadać wszystkim czego przez ostatnie 5 tygodni nie próbowałam, jak i później, wracając do domu wcale o tym nie myślałam. Myślałam za to już w drodze do domu, autentycznie szczęśliwa, że jutro wszystko wróci do normalności. Naszej nowej, rzecz jasna. Czyli grzeczne 5 posiłków, woda i żadnych grzeszków.
Poczułam dumę z samej siebie. Chyba mi się coś w głowie przestawiło.
NARESZCIE!
Na drugi dzień o dziwo nie obudziły mnie wyrzuty sumienia, a kiepskie samopoczucie. Dwa małe drinki, a ja i mój niepijący łeb nie podołaliśmy. Aż człowiek nie może uwierzyć, że kiedyś się potrafiło chlać cały weekend i nawet kaca nie mieć..
No i nie wytrzymałam. Musiałam sprawdzić wagę. 103,1
To było aż dziwne, że tak mało pokazała - przypuszczam że miało jakiś związek z alkoholem lub tym, że nie wypiłam w sobotę 2l wody tak jak zawsze. Nie przywiązałam się do tego wyniku. Zignorowałam go i czekam dalej do czwartku. To chyba nie jest możliwe, by magicznie schudnąć 0,8 w 3 dni.
Tak więc mamy poniedziałek. Ochłonęłam po wizycie u znajomych, mieszkanie nadal posprzątane nie jest, a my wkraczamy w kolejny tydzień przybliżający mnie do wymarzonej wagi.
Cel na czwartek - w najśmielszych snach widzę 102,9! 🤪
PACZEK100
19 kwietnia 2023, 11:16Fajny pomysł z prezentem solenizantka na pewno zadowolona. Trzymam kciuki za czwartek!