Budzę się nad ranem. Wykończona, niewyspana. Patrzę na zegarek - po 10. Wstaję szybko, ubieram się, zaraz mam pociąg.
Cały pośpiech na nic. Moja miejscowość odcięta jest od świata.
I zasięg telefoniczny słaby i internet niedomaga. Powinnam już dawno być u siebie, powinnam już leżeć w objęciach Mężczyzny, który nie wiedzieć czemu zaraz po Nowym Roku wrócił do nas.
Może chociaż na narty pójść powinnam żeby pogodę wykorzystać.
Spotykam się za to z koleżanką. Śmiejemy się z moich mocno popieprzonych snów. Stwierdzamy, że powinnam napisać książkę i czekać na NIKE. Rozmawiamy o tym jak niezbadanym obszarem jest ludzki mózg.
Opowiada mi o swoim facecie.
Znów dziwię się jak wiele można wybaczyć mężczyźnie. I zastanawiam się czy to tak ślepa miłość? Przywiązanie? Brak poczucia własnej wartości?
Wracam. Idę przez śnieżycę. Mija dużo czasu a ja dalej idę. Nie mam już siły ale nadal trzeba iść. Samochody obok wpadają w poślizg za poślizgiem. Idę. Przypominam sobie książkę Bezcenny Zygmunta Miłoszewskiego. Myślę, że śmierć w zamieci musi być straszna. Ganię się w głowie za to, że te małe opady śniegu porównuję do prawdziwych kataklizmów. Ze średnio optymistycznych rozważań o najgorszym typie śmierci - spłonięcie chyba? Albo utopienie? - wyrywa mnie telefon. Rozglądam się, mrugam by zrzucić z rzęs śnieg i zaczynam się śmiać. Widzę dom. Miałam do przejścia aż (ironia) 2 kilometry ale wykończyłam się jakbym przeszła ze dwadzieścia.
Siadam z książką i grzanym winem. Mężczyzna sam dzwoni by wyrazić nadzieję, że nie zamierzam dziś za wszelką cenę jechać do niego. Oboje wiemy, że nogi trzymam przed kominkiem i ani mi w głowie wybierać się dziś w podróż. Umowa, umową ale zakopać się w jakimś szczerym polu nie ma sensu.
Kocur patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i wiem, że parsknąłby prawdziwym ludzkim śmiechem (w wigilię nie wykorzystał jednorazowej mocy) i w życiu nie dałby się wsadzić do transportera. No nie ma głupich.
Siedzę więc z internetem kapiącym po kilka kilobajtów z rutera i wygrzewam się przed ogniem. I ja miałabym iść do pociągu?
tirrani
5 stycznia 2015, 23:36i już nie wiem czy to sen czy jawa była?.... :) Wszystkiego dobrego:)
Neptunianka
5 stycznia 2015, 21:35Z naturą nie wygrasz :) lepiej złą pogodę przeczekać :P
magdat78
5 stycznia 2015, 19:56Zazdroszczę Ci tego klimatu, tego kominka...
czarnaOwca2014
5 stycznia 2015, 17:44Oj jak ja lubie te twoje wpisy :) Uwielbiam je czytać. A facetom niestety wybacza sie za wiele..