Weekend wreszcie się skończył :) Cieszę się, bo był to jeden z tych leniwych okresów. Zazwyczaj piątek-sobota-niedziela nie ma mnie w domu, ale raz na jakiś czas zdarza się że mam czas wolny, więc spędzam go na spokojnie w domu. Tak też było teraz. Żadnych spotkań, żadnych obiadków, po prostu miałam czas dla siebie. Udało mi się załatwić parę rzeczy dzięki czemu będę miała w tygodniu większy luz, zrobiłam mega pranie, wyprasowałam wszystko co się nazbierało, posprzątałam mieszkanie i zajęłam się sobą (to był chyba najmilszy punkt). Niestety, takie leniwe weekendy mają też swoje minusy... Jako że większość czasu byłam w domu, niemożliwie ciągnęło mnie do czegoś słodkiego: na szczęście wzięłam się na sposób i nie kupuję słodyczy, więc mogłam sobie chodzić w kółko nawet cały dzień, ale i tak nic by to nie dało. Tutaj więc wygrałam moją małą bitwę.
Poległam jednak w niedzielę kiedy to skusiłam się na 3 parówki z keczupem (wiem, wiem, największe zło tego świata, bo jest tam dosłownie wszystko) i jednego tościka z serem. I wiecie co? Spodziewałam się, że będzie smakował niebiańsko po tak długim czasie, że będę się cieszyła jak dzieciak z nowej zabawki, ale wcale nie... Owszem, smakował mi, ale bez rewelacji, wydawał się za tłusty i trochę mi potem siedział na żołądku.
Muszę się jednak pochwalić, że nie siedziałam tak całkowicie bezczynnie :) Wróciłam do skakanki! W piątek tylko 15 minut, ale za to w sobotę i niedzielę już po pół godziny :) A, w piątek zrobiłam jeszcze 2 serie po 30 brzuszków, ale złapały mnie takie zakwasy, że przez następne dwa dni nie mogłam się ruszyć.
Cieszę się, bo po mimo tych moich grzeszków w postaci parówek i tostów waga nie zmieniła się (99,9kg dziś rano - wieeem, nie schudłam tylko może jelita się wyczyściły czy coś, ale jednak milej jest zobaczyć przed przecinkiem dwie cyfry zamiast trzech).
A co do mojego dzisiejszego jadłospisu (nie wiem, czy kogoś ta część zainteresuje, ale muszę napisać bo mam nadzieję, że jak sama będę publicznie linczowała swoje grzeszki to w końcu się ich pozbędę):
- śniadanie: bardzo zdrowo, sałatka ze świeżego szpinaku, 2 rzodkiewki, pomidor i szczypiorek + przyprawy
- później już było gorzej.... wypiłam kawę z mlekiem i cukrem, zjadłam 2 gałki lodów truskawkowych w wafelku, a potem jeszcze miseczkę truskawek ze śmietaną i cukrem (!!!!) po prostu nie potrafiłam się im oprzeć... :/
- wróciłam do domu i znowu zjadłam parę truskawek (tak z 15 sztuk) ale już bez niczego. A tak w ogóle czy to prawda, że truskawki mają tak mało kalorii? Można ich jeść dużo??
- a na kolację pomidor ze szczypiorek, łyżka oliwy i przyprawami.
- no i oczywiście duuuużo wody :)
Wiem, nie jest dobrze, mogłam sobie darować chociaż te lody i śmietanę do truskawek... Jutro będzie lepiej! Nie skuszę się na nic dodatkowego co wychodzi po za mój plan! Zobaczycie! :)
A co do ćwiczeń to było dziś pół godziny skakanki i 2x30 brzuszków (nie za dużo, ale nie chcę znów się nabawić zakwasów, będę stopniowo zwiększała ilość).
Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie. Do jutra! :)