Z czasem jednak udaje nam się już "prawie" wszystko odkryć, coraz częściej nachodzi nas ochota na coś czego nam nie wolno - często właśnie dlatego, że jest to zakazane. nasze chęci do eksperymentów zastępuje irytacja a w przygotowaniu zdrowych posiłków widzimy irytujący obowiązek.
Dzieje się tak chyba przez zbyt restrykcyjne zasady, które sobie narzucamy. Zbyt mały limit kalorii, zbyt wiele produktów wykluczonych zupełnie z diety. Trzeba wtedy w dobrym momencie nieco wyluzować. Ja znalazłam się na takim etapie na początku lutego. Na diecie takiej czy innej byłam od trzech miesięcy z małą przerwą na święta i miałam już wszystkiego serdecznie dość. Wprowadziłam pewne "ułagodzenia" i teraz jest chyba znacznie lepiej. Oczywiście - nie chudnę w takim tempie jak większość Vitalijek, ale moja waga powoli zaczyna mi "nawet odpowiadać" dodatkowe wyrzeźbienie sylwetki chciałabym osiągnąć przez bieganie jak tylko wiosna się wreszcie zjawi. Teraz oczywiście nadal jem raczej zdrowo - pieczywo pełnoziarniste, brązowy ryż, pełnoziarnisty makaron, chudsze mięsa grillowane albo duszone, dużo warzyw i owoców - ale od czasu do czasu pozwalam sobie na rzeczy mniej zdrowe tzn. pieczone ziemniaki do obiadu, kawałek smażonego mięsa na niedzielny obiad u mamy, piwo ze znajomymi, kawałek ciasta do kawy...
Żeby nie było - nie robię tego codziennie, ale już parę razy w tygodniu jakiś "wyskok" mi się zdarzy. Kalorie jedynie szacuję, przestałam wszystko ważyć, dodaję też bez kalkulatora. Generalnie staram się mieścić w limicie 1300 kcal dziennie, ale tak 2 razy w tygodniu go przekraczam - staram się wtedy jednak zmieścić w moim dziennym zapotrzebowaniu.
Przestałam pisać na Vitalii bo wydaje mi się, że narzuca ona pewnego rodzaju rygor - tak głupio pisać że znowu zjadło się coś ponad limit, albo że na obiad były racuchy - bo właśnie miałam na nie ochotę.