Tak, mianem przygotowań, a nie n-tym dniem diety można raczej nazwać to, co robię. Stopniowe ograniczenie jedzenia, od miliona kalorii, przez tysiące. Dojdę niedługo do okolic 1000 pewnie, ale coś nie łapię motywacji. Nie mam weny, więcej nie napiszę. Zaglądać- zaglądam. Coś ze sobą zrobię, to pewne- ale chyba bez pośpiechu, żeby słomiany zapał znów nie padł przy pierwszych imprezach.
I cudne garfield'owskie podsumowanie:
PS. Uwaga na krakowskich drogach- JA jeżdżę!
moniq1989
3 maja 2011, 20:49Mam nadzieje, że mnie nie przejedziesz:) BO ja tu grzecznie chodzę po pasach:) A co do diety to jestem na podobnym etapie. Buźka:*
Sunshine3211
3 maja 2011, 17:05Masz racje lepiej wolnie i ze skutkiem niz szybko i z ''klapa'' na starcie. Tak wiec zycze Ci efektow takich jakich bys chciala i wytrwalosci. Napewno sie uda, trzeba wierzyc w siebie i walczyc :) Pozdrawiam