waga: 78.4 kg
napoje: 0,5 l wody
jedzenie: kasza z jajkiem sadzonym i mizerią
ćwiczenia: 100 brzuszków prostych, 100 skoków na skakance
Już dawno powinnam schudnąć. Właściwie to nigdy nie powinnam przytyć. To, że jestem gruba, bardzo do mnie nie pasuje, sprawia, że jestem nikim, że nie istnieję. Jak mogłam doprowadzić się do takiego stanu? Co mną kierowało przez te wszystkie lata? A może ja tak na prawdę nie chcę schudnąć? Przecież jakbym chciała, to schudłabym za wszelką cenę. Ale jak mogę nie chcieć? Wolę byś pośmiewiskiem, popychadłem, wiecznie niezadowolona i zgorzkniała, nie pogodzona ze sobą, niż piękna, szczupła pewna siebie i szczęśliwa, dla tych kilku chwil przyjemności, kiedy niezdrowe i kaloryczne jedzenie rozpuszcza się na moim języku? W takim razie jestem nienormalna. Po prostu nienormalna i zupełnie nie rozumiem samej siebie. Ale nie wszystko stracone. Jeśli do końca wakacji schudnę do 65 kg, to okaże się, że jednak jestem normalna. A później oczywiście, moim ostatecznym celem będzie 50 kg (ach, marzenia...). Więc biorę się do dzieła. Żadnego planu nie mam, tylko po prostu mniej jeść i ćwiczyć codziennie chociaż trochę nogi i brzuch, bo zawsze, jak sobie ustalam plan diety, to nie mogę go zrealizować i motywacja spada i koniec diety. Dzisiaj wiem, że ćwiczyłam niewyobrażalnie mało, ale taki senny dzień i zupełnie nic mi się nie chcę robić (oprócz jedzenia).