Jak patrzę na swoje ciało i wagę w granicach 68 to jestem naprawdę zadowolona. Ale wiem też, że jak się zapomnę to stracę to w jednej sekundzie. Dlatego każdy dzień jest dla mnie walką ze samą sobą. Czasami jest to łatwe i nie wymaga większych poświęceń, ale czasami przychodzi taki okres, że mam ochotę rzucić się na wszystko naraz i wrócić do starych przyzwyczajeń. I nie wiecie nawet jakie to jest niesamowicie trudne powstrzymać się od tego. Niektórzy nazywają to chorobą. W końcu to to samo co bulimia tylko bez wymiotów. Ja wolę to nazywać nałogiem. Nie tyle lżej brzmi co wydaje mi się, że pokazuje sens tego co się dzieje z człowiekiem. I tak jak z nałogiem trzeba sobie samemu z tym poradzić, bo na chorobę zwykle dostaje się leki. Tutaj lekiem jest siła wewnętrzna i radzenie sobie z samym sobą. Bo ten nałóg ma przedewszyskim korzenie w psychice. Zajadamy stres, ból, samotność. Receptą też jest przebywanie wśród ludzi. Przy nich tyle nie jemy. To właśnie w samotności dopada nas największe obżarstwo. Ja zwykle jadłam tak w nocy albo jak nikogo nie było w pokoju czy w domu. Przemycałam po kryjomu smakołyki i jak nikt nie widział to je zżerałam, bo inaczej się tego nie da nazwać. Dopiero jak było mi naprawdę niedobrze z przejedzenia, obżarstwo się kończyło. Niestety tylko na kilka godzin... i nikt nigdy nie wiedział co mi jest. Niektórzy uważali, że tyję z miłości do słodyczy, a ja wcale aż tak za nimi nie szalałam. Przynajmniej nie bardziej niż za innymi typami jedzenia. Ja po prostu jadłam, bo byłam nieszczęśliwa, bo się stresowałam, bo wydawało mi się, że skoro w reszcie sfer życia mi się nie udaje to przynajmniej tym się pocieszę. Nie można powiedzieć, że to wszystko już mnie nie dotyczy, ale w pewnym stopniu nauczyłam się nad tym panować. I zrozumiałam, że to nie stan wagi jest najważniejszy, ale stan ducha. Bo nie ważne jak człowiek wygląda, ważne żeby o siebie walczył i robił to co kocha. I kiedy zastanawiam się nad drogą swojej pracy w życiu to zawsze biorę to pod uwagę - mianowicie pomaganie osobom, które przechodzą przez to co ja. Najgorsze jednak jest to, że zawsze jak sobie uświadamiam, że to chciałabym robić to wtedy ja sama wracam na złą drogą. Może nie jestem jeszcze na tyle silna... Zawsze też jak o tym myślę przypomina mi się jedno zdanie nawet nie wiem czyjego autorstwa - "kiedyś ludzie płacili za to żeby jeść, teraz wydają ostatnie oszczędności żeby ktoś ich nauczył nie jedzenia". I to jest prawda. I wszystko jest dla ludzi, ale jak przebrniemy przez pewną granicę to możemy się w czymś zatracić niezależnie od tego czym to jest. Moim marzeniem jest własny ośrodek wypoczynkowy z organizacją pobytów dla osób z problemami żywienia. Mój problem jest taki, że nie mogę być żadnym dietetykiem, bo nauka zawodu wiąże się z nauką o żywieniu, a moim sposobem na nie jedzenie jest zajmowanie się wszystkim innym na tyle żeby o tym nie myśleć. A jakbym się ciągle o tym uczyła to jedzenie było by ciągle w moich myślach. Mogę pomyśleć o instruktorze fitness, ale jeszcze nie jestem na tyle wyćwiczona i systematyczna żeby sobie na takim kursie poradzić. Jednak nie jest to problem gdyż taki kurs mogę zrobić w każdej chwili w większości momentów życia. Przyszłość pokaże ;) Jednak po tylu latach doszłam do pewnych wniosków. Zawsze uważałam, ze jak już schudnę to mogę zacząć spełniać wszystkie swoje marzenia;) Ale okazało się, że to właśnie spełnianie ich pozwoliło mi schudnąć ;) Dlatego nie ma co odkładać życia na później, a zaakceptować siebie i robić to, co się kocha ;)
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.