Poranek zaczął się świetnie, słonko pięknie przygrzewało, czułam się pełna energii, wyspana, na dobrej drodze do wszystkiego, do czego dążę.
Wtem - trach! Zła wiadomość. Nerwy, adrenalina skoczyła, serce kołacze, chce się płakać. Z trudem opanowuję to wszystko i próbuję zrelaksować się przy rumianku i serialu. Trochę odpuszcza, ale powoli czuję ssanie w żołądku po owsiance, nadchodzi czas na drugie śniadanie, a ćwiczeń wciąż nie było.... Grrr! Najchętniej kupiłabym pół litra lodów, albo zrobiła naleśniki z nutellą, albo cokolwiek... Ale wiem, że nie poczuję się lepiej!
Powiedzmy, że zareagowałam właściwie na tę "złą wiadomość"... "Rozwiążę sprawę" we czwartek, choć wiedziałam, że w końcu sytuacja nadejdzie i czeka mnie w związku z tym kilka ciężkich rozmów, odkładanych od dłuższego czasu... Niektóre odbędę dopiero w czerwcu...
Czuję się, jakbym właśnie położyła sobie niektóre z tych niepotrzebnych kamieni z powrotem na głowie... Zamiast zrobić z nimi to co trzeba, czyli załatwić swoje sprawy i wyrzucić je precz, układałam je obok siebie... Nie dziw, że wróciły, miały blisko...
Odnalazłam w lodówce kabanoski. Zjadłam 2 = 100kcal w mięsku... Teraz chcę - bardzo chcę - zabrać się za ćwiczenia, żeby z samozadowoleniem z powodu silnej woli i czystym sumieniem pójść kupić rzeczy na obiad i zrobić go sobie wcześniej...
Jej, jeśli wytrzymam do końca dnia bez czegoś MEGAKALORYCZNEGO w żołądku, to będzie MEGASUKCES...
Trzymajcie kciuki...
Mata_Hari
19 maja 2014, 13:12Hej hej hej, nie daj się!
.Calorie.
19 maja 2014, 12:55Trzymam kciuki ! Bedzie dobrze ! :)