Dawno mnie tu nie było. Gdzie byłam jak nie tu, ano w zwyczajnym, intensywnie się toczącym życiu :)
Zaglądam w to miejsce jednak regularnie, czytam, w myślach kibicuję Waszym sukcesom, często nie pozostawiając po sobie śladu... taki ze mnie cichy czytacz :)
U mnie bez wielkich życiowych zmian - ten sam wypróbowany facet, który do dziś męczy "no wybierz sobie coś ładnego na rocznicę" (a mieliśmy 10 lutego), a wczoraj przytarabanił w to słodko-komercyjne święto bukiety (tak w liczbie mnogiej) ukochanych przeze mnie tulipanów i dobre winko, więc stara miłość nie rdzewieje Oczywiście, ma tez inne sposoby i okazje, żeby mi to okazać :) Ja się tylko śmiałam, że uległ presji wielkiego boooom na kwiaty - ale tych, jak dla mnie nigdy dość.
Praca tez bez zmian, warsztaty, zajęcia z dzieciakami, czasem spokój, czasem nerwy, choć generalnie dużo swobody w działaniach i pola do dla działań animacyjno-kulturalnych. Czasem narzekam, ale kto nie narzeka na własna pracę?
We "wschodnich" mieszkaniu żyje się nieźle (minął już cały rok), sukulenty w większości przetrwały szok po utraceniu superpołudniowego słońca, natomiast niewątpliwa zaletą tego lokum - jest balkon! W zeszłym roku ostro zaszalałam z kwiatkami. Raz, że zmieniałam je wraz z dostępem do nowych sadzonek, dwa, że wisiały w kilku warstwach, rzędach... Ponasadzane straszliwie gęsto, bo żal mi było każdego wolnego miejsca w doniczce :) Co ciekawe, to nie jest tak, że nie mam dostępu do ziemi, hehe. U babci ogród 100mx30 m licząc do samych zabudowań (działka większa), u rodziców tez spory kawałek... mam gdzie działać, ale co u siebie to u siebie. Może wkleję kiedyś zdjęcia, bo do czasu aż nie pojawił się szkodnik (m.in. mączlik szklarniowy i parę chorób), miałam nawet własnego pomidora i paprykę. O ziołach nawet nie wspominam. Był busz :) Tak czy inaczej, na balkonie wreszcie zapanował porządek, skrzyneczki są przygotowane na wizytę nowych "gości", a ja mam plan, by sadzić mądrze i bez szaleństw! No zobaczymy
Moje zdrówko jest w stanie stabilnym. Niedoczynność tarczycy aktualnie stymulowana lekami, a o kręgosłup dbam, na tyle na ile to możliwe. Niestety oprócz uszkodzonych podczas wypadku (dawno temu) kręgów w odcinku szyjnym i piersiowych, doszły problemy z lędźwiami. A konkretniej 1,5 r temu wysunął mi się dysk i rezonans wskazał dyskopatie i parę innych rzeczy. (Wtedy moje plany o nauce windsurfingu na zalewie poszły w las... ale kiedyś to jeszcze zrealizuje). To jednak nie przekreśla w żaden sposób mojej aktywności i działam, funkcjonuje normalnie, musiałam się jedynie nauczyć, przyjmować właściwe pozycje, nie przeciążać itd. Aktualnie jestem w trakcie kolejnej już rehabilitacji, więc będzie jeszcze lepiej. :)
Co do wagi... hm, ja porostu jem, nie jak ptaszek :). Jarskie dania, zero śmieci, wszystko raczej zbilansowane, warzywa, dobre węgle, tłuszcze które trzeba, do picia woda, ziołowe herbaty... ale sporo tego się w ciągu dnia nazbiera. Tak, żeby wagę w sam raz utrzymać, nie, żeby chudnąc. Ostatnio, jesienią oczywiście zaczęłam jeść słodycze. Potem święta i tak ciagnę. Aktualnie jestem w fazie detoxu, nie jakoś fest rygorystycznie bo zjem gorzką czekolade czy cos w dłuzszej trasie rowerowej, ale jednak staram się odstawic. Nic na hura. Już wiem, ze ze mna tak nie wolno. To nie działa, rzucam sie potem jak wygłodniały zwierz, na wszystko.
Co do ćwiczeń - aktualnie wracam do domu ok godz 19. (Oprócz zabiegów fizyko) ćwiczę 40 min na sali rehabilitacyjnej. Po powrocie dobijam się ćwiczeniami na nogi i ręce. Ale to dopiero pierwszy tydzień.
Poprzednio 1,5 tyg miałam zapalenie ucha i strasznie sflaczałam mentalnie i nie tylko, staram się więc wrócić do formy.
Dziś (bo mam wolne)a także jutro i w niedziele w planie pedałowanie!!! Wreszcie piękna pogoda na weeeeeekend jupiiiiiii!!!!
Do wiosny czekam odliczając każdy dzień i niemalże godzinę! Kocham ten stan budzącej sie do życia przyrody, wydłużającego dnia i śpiewu ptaków, kocham!
Zrobiłam sobie nawet taka papierową tabelkę, w którą wpisuje aktywność, kalorie, pomiary. Krótkoterminową, bo do pierwszego dnia wiosny właśnie. Uzupełniam, ze świadomością , że zjadam za dużo, bo nie liczę tego tak dokładnie. Chyba łatwiej będzie mi spożyte kalorie podsumować i wkleić na vitalii właśnie.
Ale!
Do wiosny zostały 4 tygodnie i 5 dni, z dzisiejszym 6 :) Bedę pracowała, żeby zrzucić te powiedzmy 3 kg :) A potem dalej, nic na hura! Tyle ile organizm pozwoli, małymi kroczkami bez zniechęcenia... może to właśnie tym razem... osiągnę wymarzoną wagę i uda mi się ją zachować :)
Pozdrawiam ciepło, słonecznie i prawie wiosennie!!!