Śniły mi się frytki z batatów. Takie fajne, czerwonawe, ociekające tłuszczem frytki w ilościach gigantycznych, bo jakieś 1,5 kilo na łebka. Siedziałam z psiapsiółami w jakiejś chatynce na Bali, była pora deszczowa (czy na Bali są pory deszczowe?), na zewnątrz w tej ulewie po brukowanych ulicach pomykali ciężkozbrojni średniowieczni rycerze, a my siedziałyśmy i wpierdzielałyśmy te frytki. Najfajniej wyglądała A., która pożerała te frytki w ślubnej kiecce i w czapce-uszatce (czy na Bali nosi się czapki-uszatki?). Nie wiem, co mój mózg chce mi przekazać, ale trochę się boję.
Poza tym w sieciowej drogerii znalazłam w końcu prawdziwy czaj, taki co ma w sobie więcej cynamonu niż herbaty. No, powiedzmy, że jest to PRAWIE jak te frytki.
Książka o sile nawyku całkiem fajna. Wiem już, jak nie dopuścić do pożaru w londyńskim metrze, jak rozpoznać, w którym trymestrze ciąży jest kobieta, patrząc tylko na jej zakupy i jak pogodzić lekarzy z pielęgniarkami w szpitalach w USA. Nadal nie wiem, jak schudnąć, ale co mi tam. W razie czego pojadę gruba do USA i będę naprawiać szpitale. Taki plan.
Victtory
19 lutego 2015, 20:58Fajny sen :)