Wszyscy wokół mnie nagle jedzą. E tam, jedzą, ŻRĄ. Taka jest moja konkluzja po trzech dniach diety i dwóch dniach grzecznego wciągania fasolki szparagowej na parze z piersią kurczaka z folii (żeby nie było: uwielbiam fasolkę szparagową, ale bądźmy szczerzy, spaghetti z parmezanem to to nie jest. Ani pizza. Ani czekolada).
A oni żrą. Włączyłam wczoraj "Hannibala", a tam płateczki szyneczki (cielęcej! Wyjątkowo naprawdę cielęcej, słowo) z truflami podlane jakimś kawiorem czy innym beszamelem. Nic to. Włączyłam "Supernaturala" (tak, wiem, że to głupie jest, ale przecież nie dla rozrywki intelektualnej się to ogląda, no nie?) - a tam wcinają pizzę, burgery i oczywiście nieśmiertelne "pies" z wszystkim, co się da.
Ale i tak najlepiej było w "Masters of Sex", gdzie nie dość, ze był bankiet i wszyscy grzecznie pochłaniali, to jeszcze jeden gość im umarł z przejedzenia. Normalnie - obżarł się hotelowymi daniami i wyzionął ducha na własnym hotelowym łóżku. Drogi pamiętniczku, czy to znak?
A w mediach podali, że jakiś gość ukradł ze sklepu 11 bombonierek. I pójdzie siedzeć, biedak, bo recydywa. Bez sensu. Ja tam go rozumiem, panowie władza. On po prostu MUSIAŁ zjeść tę czekoladę. MUSIAŁ! Tak bywa!
murkwia
4 września 2014, 20:22Ja też nie mogłam, póki nie przeszłam na dietę; )