Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
O parkiecie, Szkotach i celulicie


No i od początku. Nie było źle: to, co zgubiłam wcześniej, zostało zgubione. No, prawie, ale przecież nie będziemy się czepiać o te nędzne trzy kilo, prawda? 

Tylko plan trzeba trochę zmodyfikować, bo jesienią nie mam tyle energii, co wiosną. Czytaj: NIE będę skakać po parkiecie, gapiąc się na chude baby z Jutuba, bo nie chce mi się. Zapisałam się za to na siłownie i będę skakać po parkiecie, gapiąc się na grube baby z tegoż parkietu. Brzmi lepiej, n'est-ce pas?

Cel: zmieścić się w grudniu w Tę Drugą Kieckę. 

Do piątku tylko dieta i grypa (no sorry, ale NIC mnie nie zmusi do skakania po parkiecie z zapchanym nosem i migdałkami wielkości średnich jaj od szczęśliwej kury). A od poniedziałku te parkiety i och, ależ ja będę marudzić! 

I'm Scottish, I can complain now, chciałoby się rzec. Tyle, że nie. 

Poza tym agentka Scully nie chce już być psychiatrą psychopatycznego kanibala. A oglądałam ten serial już głównie tylko dla niej. Wzdech.

PS: M. mi ostatnio powiedział, że nie mam celulitu. I teraz nie wiem: cieszyć się, kupić mu te nowe okulary w końcu, czy martwić się, że ma kochankę?;)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.