Dziś dzień był hardcorowy. Rano pojechaliśmy z mężem na cmentarz do jego dziadka i pradziadka uporządkować groby. Oczywiście teściowa nie ma czasu, żeby póść na cmentarz do swojego ojca, bo musi przecież bachorów córusi pilnować. Grób wyglądał jakby od ostatnich Wszystkich Świętych nikt tam nie zaglądał. Po 3 godzinach walki oba groby były sprzątnięte. Efekt raczej zadowalający z naciskiem na zadowalający. Potem z jęzorem na brodzie pojechałam do roboty. Po drodze wpadłam do banku bo chciałam sobie otworzyć konto firmowe. Nie zrobili mi tego od ręki, muszę iść jutro. A h...j by ich strzelił. W robocie z jęzorem na brodzie pisałam co miałam do zrobienia od wczoraj. Wróciłam do domu, po drodze zaliczywszy wizytę u mechanika (płyn w chłodnicy trzeba było uzupełnić, ale najpierw trzeba go było zakupić), zakupy w mięsnym i w piekarni. Po powrocie do odmu zrobiłam obiadokolację, wypiłam kawę, wykąpałam się, poczytałam dzieciom na dobranoc, wysłałam zaległe maile (w pracy nie mam jeszcze internetu), zajrzałam na Vitalię.
No cóż dzień jak co dzień.
Garów już nie myję, wstanęjutrzo pół godziny wcześniej idę spać.
Aha, najlepsze na koniec. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to w sobotę odbieram
MOJE NOWE AUUUUUUTO.