Dokładnie tak się czuje od poniedziałku. Ciągle gdzieś lecę, ciągle coś załatwiam, ciągle gonię. No ale jak się chciało własny biznes, to teraz nie ma co narzekać. Interes powoli (jak dla mnie to zbyt wolno) się rozkręca, choć klienci nie walą drzwiami i oknami to już kilku jest. Niestety weekend też zapowiada się zkrócony, bo dzieci mają wykład na swoim uniwersytecie i muszę ich na niego dotransportować.
Niestety ten pęd nie przekłada się na pęd do zmniejszenia wagi. Chyba mój organizm przygotowuje się do zimy, bo zaczynam gromadzić zapasy sadełka (przytyłam już prawie kilogram). Nie mogę się przestawić na popołudniowe jedzenie. Do tej pory obiad był zawsze na 13, a teraz o 13 to jest co najwyżej lunch (fuj jakie to okropne słowo). No i efekt jest taki, że kiedy wracam do domu, to rzucam się na żarcie i obżeram się jak bąk. Trzeba to zmienić. Tylko jak zawsze łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
alam
22 października 2010, 09:04Świat jest na ciągłym przyspieszaniu!!! To wariactwo!!! Jestem na urlopie i nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Nie wiem, co to będzie, gdy wrócę do pracy, ale nie chcę teraz o tym myśleć ;) Ja mam metodę, żeby nie rzucać się na żarcie po południu: zjadam obfite w białka śniadanie (jajecznica, parówa itp), potem lunch może być niewielki i normalna obiadokolacja. Spróbuj! Buziaczki!!
linda.ewa
22 października 2010, 08:53i będzie dobrze