Dziwne rzeczy się dzieją w mojej głowie, czuję się jak kobieta będąca w ciąży- mam tak ogromne wahania nastrojów, że pewnie niejedna z przyszłych mam byłaby w szoku.
Śmieję się do rozpuku, by w następnej minucie dosłownie nie nadążyć z wycieraniem łez płynących po moich policzkach. Ale sypiam lepiej. Jeszcze kilka tygodni temu leżałam godzinami, gapiąc się w sufit, albo budziłam się w środku nocy, by nie móc zasnąć przez kilkadziesiąt minut. Nierówne bicie własnego serca brzmi wtedy jakoś złowieszczo.
Ale mam tego dosyć.
Tak pięknie mi szło, schudłam już ponad 10 kg, już prawie widziałam "7" z przodu.
A dzisiaj weszłam na wagę i znowu 84,1.
Paska nie zmienię, zobaczymy, ile czasu zajmie mi powrót do tej wagi.
Odsunęłam więc od siebie mój cel nr 1, czyli 76 kg.
Ale co się odwlecze...
Pojeździłam przed chwilą 20 km na rowerku stacjonarnym.
I zamierzam jak najczęściej.
Wracam do zdrowego jedzenia.
Wykluczam paskudztwa.
To jest czas na opamiętanie się!!!
A nie wtedy, kiedy moja waga znowu przekroczy 90 kg!
Czyli- odchudzam się od teraz, nie od jutra.
I będę tutaj jak najczęściej pisać, bo to pomaga mi się trzymać dobrej drogi.
Chcę znowu o siebie dbać, szanować swoje ciało, nie chcę być chora.
Mam czas.
Nie muszę się nigdzie spieszyć, wystarczy tylko, że będę wytrwała.
Miłego dnia!:)
Źródło zdjęcia: internet
Abracadabra1989
13 sierpnia 2013, 18:21Wiesz, zbyt wielu złym ludziom żyje się świetnie, żeby wierzyć w taką prostą, logiczną sprawiedliwość dziejową. Nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy, czasem spada na nas grom z jasnego nieba i prawda jest taka, że dzieje się to zupełnie bez powodu. Ot, dzieje się i już. Nie mogę sobie nawet wyobrazić tragedii, jaką przeżywa Twoja przyjaciółka. To jest ten poziom bólu i rozpaczy, którego mimo całego mojego aktualnego cierpienia, nie jestem w stanie odtworzyć, choćby w znikomym procencie. Najstraszliwsze tragedie to te kompletnie nieumotywowane logicznie. Żadna wiara, żadne argumenty tego nie wytłumaczą. I powiedziałabym "trzeba iść dalej, pogodzić się ze stratą i żyć", ale to nieprawda. Za dużo hura-optymizmu się nam wmawia, a to tylko puste słowa. Też nie wierzę - tak, jak Ty - w to, że po prostu wszyscy 'damy radę'. Nie wierzę, że "co nas nie zabije - to nas wzmocni". Co nas nie zabije to nas nie zabije, ale potrafi nieźle sponiewierać i zostać na całe życie [prof. Walkiewicz - super człowiek, polecam jego wykłady na yt]. Dużo mi dało do myślenia to, co napisałaś o wyrozumiałości dla siebie samej. Nawet sobie nie uświadamiałam, że faktycznie takie myśli zalewają mi umysł czarnymi falami. Wydawało się, że tylko ja tak mam, że tylko na mnie one spadły, bo to prawda... Że gdybym schudła wcześniej, więcej wybaczała, mniej wymagała, wszystko byłoby inaczej, lepiej, szczęśliwiej... A wcale by nie było. Zawsze będzie coś do poprawy, zawsze będzie coś nie tak. Tyle, że P. usilnie poprawiałby mnie do końca życia, uznając siebie za chodzący ideał... Co do wahania nastrojów, budzenia się w nocy, nierównego rytmu serca - u mnie doszły duszności, ataki paniki, nadpobudliwość psycho-ruchowa i chęć kompletnego wyalienowania, na zmianę z rozpaczliwą potrzebą uwagi. Masz do wagi tak samo rozsądne podejście jak do życia i siebie samej - nie zgub tego. Trzymam za Ciebie kciuki! Cholernie mocno.
kokoszanelka
13 sierpnia 2013, 00:00Powodzonka kochana! Das rade!
Agusia948
12 sierpnia 2013, 20:40dasz radę!:) powodzenia
Mika255
12 sierpnia 2013, 17:04powodzenia :)
MusingButterfly
12 sierpnia 2013, 17:01Bardzo dobre podejście :D powodzenia,:D na pewno Ci sie uda :)
marsi123
12 sierpnia 2013, 16:56i to jest dobre podejście:)