Dieta idzie dobrze, są i ćwiczenia (na razie staram się maleńkimi kroczkami zwiększyć liczbę przejechanych km). Wczoraj byliśmy na piwku ze znajomymi, wypiłam jedno. Ale oni jedli chipsy itd., a ja i mój T. (wspiera mnie:D)- nie. W dodatku w jedną stronę pojechaliśmy na rowerkach, a z powrotem wracaliśmy na piechotę, prowadząc rowery.
Jesteśmy zaproszeni na dwudniowe wesele w grudniu, muszę poprawić swój wygląd do tego czasu:)
Nauka języka nadal trwa i choć czuję, że walczę z ryzykiem Alzheimera dość skutecznie, to dociera do mnie syndrom zmęczenia materiału.
Zostało mi dziewięć dni, nie licząc ustnego terminu...
Będę mogła się później rzucić w otchłań prawniczych przedmiotów.
Toczyć walkę z samą sobą, z lenistwem i własnymi ograniczeniami, również intelektualnymi. Odkrywać nowe światy, zachwycać się analogiami, wypatrywać sprzeczności.
Jeździć na rowerze, żeby dotlenić mózg. Znowu wprawić się w stan, w którym taka przejażdżka jest niebywałą przygodą!
W którym wyjście do sklepu jest okazją do poobserwowania społecznego życia, zaczerpnięcia oddechu.
W którym, po kilkunastu godzinach miętoszenia własnego mózgu, ze zdziwieniem podnoszę głowę zza książki i orientuję się, że za oknem/ w tej innej rzeczywistości/ zapadł zmrok.
Sunshine...
19 września 2012, 15:50Jakie refleksyjne :) Gratuluję wytrwałości wczoraj :)
mikolino
19 września 2012, 12:24Milego dnia ;-)