No i stało się.. Waga poszła o 0,2kg w górę. Spodziewałam się tego. W tym tygodniu nie zrobiłam nic, żeby miało stać się inaczej.
Rozpadła się moja "grupa wsparcia". Mąż przestał się ważyć i przeszedł na tryb "co ma być to będzie", kolega (który schudł aż 15kg) zaczął żreć na potęgę lody, a drugi kolega od początku luźno to traktował, więc też poległ. Spotkaliśmy się w weekend i wróciły dawne zwyczaje.. Chłopaki nakupowali niezdrowego żarcia. Trzymałam się dzielnie do momentu, kiedy na stół wjechał tort śmietanowy z dużą ilością wiórków kokosowych. Rzuciłam się na niego, jakbym tydzień nic nie jadła. Potem zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, więc wskoczyłam na orbitreka i chciałam trochę poćwiczyć. Ale jak tylko zobaczyły mnie na nim moje dzieci, to przyszły poprzeszkadzać ;)
Nie jestem nawet w połowie drogi do wyznaczonego sobie celu a widzę trudności, które mogą zaprzepaścić moje działania. Poza tym po schudnięciu 5,5kg moje ciało zaczęło nawet wyglądać i śmiało mogę powiedzieć, że gdybym zaprzestała na tym etapie, nie będzie tragedii. Naprawdę. Poza tym nawet nie ogarnęłam kiedy, ale moja waga zaczęła być w normie. Górna granica ale jednak norma.
Dziś intensywniej niż zawsze będę szukać motywacji i myśleć, czego chcę. Dietowanie nie jest dla mnie szczególnie uciążliwe, gdyż posiłki nam smakują bardziej niż niezdrowe. Jedynym minusem jest czas przygotowania. Obieranie i krojenie warzywek zabiera mi sporo czasu. Zakładając, że jedzeniowo podołam, i tak nie umiem zacząć regularnie ćwiczyć. Czytam u Was 30 minut, 60 minut a ja nawet 10 minut nie mogę. Z drugiej strony większość dnia zajmuję się moim niemowlakiem, który lubi być w centrum uwagi, więc podnoszę, podrzucam, noszę i w dzień i w nocy. Trening w jakimś sensie jest. Mam czas wieczorem, jak potworki pójdą spać. Wtedy myślę tylko o tym, żeby się położyć spać, bo czeka mnie kolejna ciężka noc (czyt. ząbkowanie).
Nie wiem, co będzie. Gdzieś jest problem, ale nie mogę go znaleźć. Mąż ostatnio mnie spytał, co on ma z życia. No obecnie nic. Taka prawda. Czasu dla siebie nie mamy. A jak mamy to ledwo żyjemy. Kiedy kładziemy się do spania z naszej sypialni wychodzą samy ochy i achy, że w końcu nasze cielska wygodnie leżą i jest nam tak dobrze z tym. Pewnie dlatego szukamy przyjemności w jedzeniu, bo w innych sferach życia jest gorzej niż nędznie.
Nie mówię, że się poddaję. Próbuję się podnieść po kiepskim tygodniu.
snowflake_88
24 września 2018, 09:49Kryzysy mają to do siebie że dość szybko mijają, najważniejsze żeby się nie poddać tylko przeczekać, może pomyśleć nad jakąś małą zmianą? :) Co do tracenia czasu na krojenie warzyw polecam malakser, kroi, trze warzywa w kilka sekund, trzeba tylko obrać, świetna sprawa.