Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
porażek ciąg dalszy


Po całkiem przyzwoitym poranku (poza wagą) zaczęły się schody. Wychodziłam z domu na kilka godzin i trochę tego nie przemyślałam (kwestię posiłków i tego, że obiad mogę zjeść z opóźnieniem). Przed samym wyjściem na biegu wyciągnęłam z zamrażalnika pół mrożonej pizzy i ją wciągnęłam. Zagryzłam jeszcze odrobiną zupy którą grzałam dla dziecka (w sumie mogłam się ograniczyć do zupy) i wybyłam. Po powrocie szybko zjadłam mój dietetyczny obiadek (po takim podkładzie trudno go nazwać dietetycznym) i... lekko ścięłam się z mężem. Finał - ból głowy, mega duży kawałek ciasta drożdżowego (który piekła moja mama i prosiłam aby mi go nie "podrzucała" przez dobrych ludzi, ale nie posłuchała bo przecież wnunio może zjeść) pół kajzerki z pasztetem, gorący kubek z dodatkowymi grzankami. I na koniec koszmarny kac moralny... (wszystko to w przeciągu 3 godzin - bo tyle minęło od mojego powrotu) Czy kiedyś będzie lepiej??? Najgorsze jest to, że weekend pod względem dietetycznym będzie koszmarny. Wyjeżdżamy do rodziny i będą "pielgrzymki" po wszystkich a potem w niedzielę wielka impreza komunijna z przepysznym jedzeniem i doskonałymi ciastami. Jeść będę bo inaczej się nie da. Jak jednak to zrobić aby jeść w rozsądnych ilościach.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.