Nie chwal dnia przed zachodem słońca ;)
Wczoraj napisałam, że jak na mnie to i tak było mało tych dodatków do posiłków. I oczywiście, jeszcze przed snem, musiałam posmakować sosu do mięsa, który szykowałam na następny dzień czyli na dziś dla moich chłopaków. Wyszedł tak pyszny, że nałożyłam sobie miseczkę (może nie za dużą ale jednak) świderków i polałam sosem. Oczywiście następnie wszystko zjadłam. Mały sukces - powstrzymałam się przed dokładką.
A dziś:
Śniadanie: bułka czosnkowa (nie mylić z bułką z masłem czosnkowym) serkiem oraz pomidorem
Obiad: Ziemniaki z tym sosikiem, marchewka z groszkiem i dwa małe kawałki pieczonej karkówki. Może mięsa było mało, ale ziemniaków z sosem i marchewki z groszkiem niestety sporawo.
Przekąska: jabłko
Kolacja: Zapiekanka na kajzerce (szynka, ser, pieczarki)
No i temat wstydliwy: kawałek tiramisu tego co wczoraj, 2 pierniki, pół kawałka bloku czekoladowego, 4 kostki czekolady gorzkiej z orzechami. Jeden pozytyw. Tiramisu podzieliłam się z koleżanką, a blok, którego było jeszcze w lodówce całkiem sporo pokroiłam i zaniosłam do pracy. W moim departamencie pracuje 20 osób - obdzieliłam wszystkich :) - jak bym tego nie zrobiła to blok byłby tradycyjnie w.... moim brzuchu.
A poza tym w pracy... siedziałam bardzo długo i... całe szczęście, że nie miałam ze sobą portfela (grunt to skleroza). Nagle ogarnęło mnie takie... chcenie czegoś... sama nie wiedziałam czego, więc jakbym poszła do sklepu... oj działoby się :(
Pozdrawiam
PS. Jutro ostatnie pół dnia w pracy i URLOP
Moje dziecię będzie się uczyć śmigać na nartach. A my... mamy nadzieję, że kilka razy zjedziemy - jak dziecię będzie się szkolić :)
PS2. A po powrocie wcielam program naprawczy swojej osoby. Trzymać za mnie kciuki... proszę :)
hmmm... znowu trzeba zacząć
Nowy Rok...
Czy będzie lepszy?...
Chciałabym. Zdaję sobie sprawę, że wiele zależy ode mnie, choć nie a wszystko mam wpływ...
Ja teraz:
* przekroczyłam 80 kg. - tak źle to jeszcze nie było (tylko w ciąży tyle ważyłam). To trochę (nawet nie trochę) na własne życzenie. Ostatnio mąż po raz kolejny "za usterkował" mnie, że przecież jestem na diecie - gdy chciałam coś zjeść. I nie piszcie mi, że to motywujące. On to robi poprzez wyśmiewanie się ze mnie, z mojego braku silnej woli. Mnie to nie motywuje a co więcej dołuje a ja... na doła najlepsze jest przekąszenie czegoś. No ale wracając do tematu. Gdy po raz kolejny komentował moje zachowanie powiedziałam, że na diecie nie jestem i nie będę. I o dziwo osiągnęłam sukces: przestał się ze mnie śmiać, ale... potwierdziłam w działaniach, że olewam moją wagę i... waga pokazała co o mnie myśli.
* nie akceptuję siebie, jestem gruba, tłusta, mam się dość. Nie kupię dla tłuściocha nowych ubrań a w starych... nie wyglądam dobrze. Chodzę w tym w czym się jeszcze jakoś mieszczę. Sylwestra spędziliśmy u znajomych. Gospodyni rozmiar chyba ze 32 (a je całkiem sporo - ten typ po prostu tak ma). Inna koleżanka też rozmiarowo ok. i ja...(facetów - mężów pomijam). Szlak mnie trafiał jak ktoś chciał mi zrobić zdjęcie. Szczególnie zdjęcie z "32" (nawet nie wiem czy ona ma aż 32). Zresztą mąż mi niejednokrotnie mówił, że kiedyś to na zdjęciach wychodziłam dobrze a teraz... Od dłuższego czasu nie chcę sobie robić zdjęć z dzieckiem bo szkoda zdjęć...
* widzę lekkie (przynajmniej na razie) światełko w tunelu. Wiem, że u mnie to kwestia tego co w głowie. Przez dłuższy czas było mi wbijane do głowy (głównie mąż choć rodzice też), że: i tak nie schudnę, że źle wyglądam, że nie wytrzymam zmian żywieniowych, że brak mi motywacji itp. Moja mama dodatkowo jak jej starałam się wyjaśnić, ze u mnie to kwestia stresów (napięta atmosfera w pracy, choroby w tym sepsa i operacje synka i temat pomijany w rozmowach z mamą to "dobijanie" mnie przez męża), które zajadam twierdziła, że gadam głupoty itp (ona od stresów chudnie na potęgę i nie może zrozumieć, że u kogoś może być inaczej - czym mnie wkurzała a na stres...itd). Tak więc zamiast wsparcia ze strony rodziny mam dołowanie. Ja w to wszystko uwierzyłam - moje poczucie wartości jest do d... Zrobiłam jednak pierwszy krok aby to zmienić. Poszłam do psychologa. Po umówieniu się na wizytę postanowiłam powiedzieć o tym mężowi (najpierw chciałam coś ściemnić - a potem stwierdziłam, że co ma być to będzie...) i... mąż po raz pierwszy od dawna zaskoczył mnie pozytywnie. Powiedział "wreszcie". Zasugerował od razu wizytę u dietetyka, bo ostatnio rozmawiał z kimś kto "poprawił się" właśnie dzięki p. dietetyk. Oczywiście teraz chodzi i nazywa mnie czule "psycholkiem" choć obiecał, że nie powie tak przy innych. W każdym razie jestem po pierwszej wizycie u p. psycholog i z całą pewnością do niej wrócę.
* umówiłam się już do dietetyczki - zobaczymy co z tego wyjdzie i czy ma to sens. Korzystałam z diet vitaliowych i wiem, że jestem w stanie na nich tracić wagę, pod warunkiem, że... poza dietetycznymi posiłkami nie zjem "tysiąc" kalorii pomiędzy posiłkami.
Wizytę mam dopiero 15 bo wcześniej jadę na narty... i tu znowu kicha. Będziemy tam chodzić na termy, czyli kostium kąpielowy konieczny :( Buuuu. Koszmar.
Poużalałam się...- chyba za długą mam przerwę między wizytami u p. psycholog. Zresztą ona mówiła, że najlepiej jak będziemy spotykały się co tydzień - teraz już wiem dlaczego.
Pozdrawiam wszystkich, którzy to czytają noworocznie.
PS. A tak swoją drogą to mam cudownego choć rozbrykanego synka i męża, który mimo, iż nie jest dla mnie wsparciem psychicznym to wiele, koleżanek mi go zazdrości ze względu na to co robi w domu i przy dziecku :)
Zmian jeszcze nie zaczynam. Czekam na wizytę u p. dietetyk i psycholog. Zaczynam jednak codzienne wyliczanki. Może wstyd przed przyznaniem się co jadłam zdziała cuda.
Dzień dzisiejszy
Śniadanie - kajzerka pokrojona na 3, obtoczona w jajku i usmażona
Obiad - mały kotlet mielony (4-latek zjadł większy), ziemniaki i marchewka z groszkiem - wszystko w całkiem przyzwoitych ilościach
Kolacja - dwa tosty z serkiem i pomidorem
A pomiędzy posiłkami...: torcik tiramisu własnej produkcji (bo został z Sylwestra), pierniki ok. 10 szt. z lukrem lub czekoladą i posypką własnej produkcji (bo zostały ze Świąt), blok czekoladowy własnej produkcji - wspomnienie dzieciństwa (bo został z Sylwestra).
Głupio mi tu to napisać, ale jak na mnie to i tak nie dużo :( - tak wiem nie ma się czym chwalić... głowa w piasek
Nie było najgorzej
No właśnie - jak w tytule. To taka pierwsza myśl na podsumowanie dzisiejszego dnia. Kilka razy udało mi się zapanować nad moim podjadaniem. Oczywiście nie było tak żebym nic nie podjadła - bo było kilka frytek (pewnie z 5) od dziecka, była jedna pyza z mięsem od męża kilka takich malutkich krakresików. Jak na mnie to super wynik - może jutro uda się i będzie jeszcze lepiej. Teraz czuję się genialnie bo kupiłam dziś bardzo dobry prawdziwy razowiec na zakwasie. Zjadłam jedną kromkę i czuję się super najedzona. Co prawda przeszły mi przez myśl jakieś wafelki, ale znowu :)))) udało się i przekonałam się, że to nie ma sensu. Jutro będzie już łatwiej :)))
waga znowu w górę, ale UDA MI SIĘ, UDA
Rano weszłam na wagę, ale... tak jak się spodziewałam zamiast mniej waga pokazała mi więcej :(
Postanowiłam jednak, że tym razem się uda. Zjadłam śniadanko potem niestety zagryzłam kawałkiem ciasta drożdżowego, ale postaram się aby na tym był koniec podjadania. Obiadek mam już gotowy od wczoraj więc powinno być OK. Kilka razy znowu nachodziła mnie ochota na "coś", ale się udało. Dam radę - na wakacje pojadę już jako laska. Chyba muszę do lodówki przyczepić sobie moje ulubione zdjęcie (moje własne po urodzeniu dziecka - było mnie o połowę mniej). Zawsze jak patrzę na to zdjęcie to wierzę, że może być dobrze.
Muszę tylko uwierzyć - BĘDZIE DOBRZE. Trzymajcie za mnie kciuki.
dzień jak co dzień
No i minął kolejny dzień.
Jutro ważenie. Obawiam się, że nie będzie najlepiej. Dziś znowu podjadałam. Może nie było aż tak źle jak w poprzednich dniach, ale nadal nie najlepiej. No i dziś nie ćwiczyłam brzuszka :( Wszystko przez to, że ten dzień był z jednej strony strasznie długi bo moje kochane maleństwo postanowiło rozpocząć go już o 5.30 (po wcześniejszym krótkim wybudzeniu nas o 4) a z drugiej strony przez to, że był długi to jakoś mi się rozlazł.
Jutro mam trochę latania więc znowu nie wiem jak to będzie z tym moim jedzeniem. Ciągle sobie obiecuję, że rozpiszę sobie godziny posiłków i postaram się ich trzymać. Sama dobrze wiem, że regularność w jedzeni pomaga. Kiedyś spędziłam 9 tygodni w szpitalu na rehabilitacji. Jadłam wtedy regularne posiłki i to nie tylko szpitalne bo miałam dożywanie domowe (jak większość na tym oddziale), ale jadłam tylko w porach posiłków bo poza tym nie bardzo było kiedy jeść. Prócz posiłków o ściśle określonych porach miałam jeszcze min. 5 (często 8) godzin aktywności ruchowej (poza niedzielą bo nawet w sobotę się nad nami "pastwili"). Po wyjściu ze szpitala znajomi zastanawiali się czy ja to ja.
Jest jeszcze drugi mój własny przykład na plusy trzymania się harmonogramu jedzeniowego. W ciąży miałam cukrzycę - prawie nic jeść nie mogłam bo cukier bardzo mi skakał (nawet po jabłkach, chudym nabiale - po których teoretycznie powinno być OK), ale to co sobie wymyślałam (a z biegiem czasu okazało się, że głodować nie muszę) jadłam też o ściśle określonych porach. Zaraz po urodzeniu (jakiś tydzień może mniej) ważyłam mniej niż przed ciążą, potem dalej dieta, zresztą dieta która przerodziła się na dietę związaną ze skazą białkową małego spowodowała, że ważyłam kilkanaście kilo mniej niż przed ciążą. Czułam się super, wyglądałam super a teraz... wszystko wróciło na miejsce niestety :(
Ostatnio byłam u lekarza (internisty) po skierowanie na badanie kontrolne cukru (bo po tej cukrzycy ciążowej kazali mi co jakiś czas robić badania). Zaczęliśmy rozmawiać o tej cukrzycy itp. Lekarz chyba chciał być miły i nie powiedział "kobieto zrób coś z sobą, schudnij" Cały czas jednak powtarzał (jakoś tak bardzo dobitnie), że ta dieta cukrzycowa jest bardzo dobra, że trzeba z cukrem uważać, że ode mnie zależy czy będę miała kiedyś cukrzycę i jeśli tak to czy będzie to za 10 czy za 20 lat. Całkowicie się z nim zgadzam, ale zaraz po wyjściu poszłam do kiosku i kupiłam... M&Msy (te z czekoladą nie orzechami). Jedynie dobre było to, że udało mi się siebie przekonać do zakupu małej paczki, choć w ręku miałam już dużą. ALE PRZECIEŻ TO NIE O TO CHODZI :((((((
Zupełnie nie wiem jak się wziąć w garść. Dzisiaj nawet kilka razy udało mi się odsunąć łakomstwo, ale ciężko idzie.
Ludzie jak Wy to robicie, że Wam się udaje. Ja nie umiem się pohamować.
No dobra dość użalania się. Jutro znowu jest dzień, który coś przyniesie...
porażek ciąg dalszy
Po całkiem przyzwoitym poranku (poza wagą) zaczęły się schody. Wychodziłam z domu na kilka godzin i trochę tego nie przemyślałam (kwestię posiłków i tego, że obiad mogę zjeść z opóźnieniem). Przed samym wyjściem na biegu wyciągnęłam z zamrażalnika pół mrożonej pizzy i ją wciągnęłam. Zagryzłam jeszcze odrobiną zupy którą grzałam dla dziecka (w sumie mogłam się ograniczyć do zupy) i wybyłam. Po powrocie szybko zjadłam mój dietetyczny obiadek (po takim podkładzie trudno go nazwać dietetycznym) i... lekko ścięłam się z mężem. Finał - ból głowy, mega duży kawałek ciasta drożdżowego (który piekła moja mama i prosiłam aby mi go nie "podrzucała" przez dobrych ludzi, ale nie posłuchała bo przecież wnunio może zjeść) pół kajzerki z pasztetem, gorący kubek z dodatkowymi grzankami. I na koniec koszmarny kac moralny... (wszystko to w przeciągu 3 godzin - bo tyle minęło od mojego powrotu) Czy kiedyś będzie lepiej??? Najgorsze jest to, że weekend pod względem dietetycznym będzie koszmarny. Wyjeżdżamy do rodziny i będą "pielgrzymki" po wszystkich a potem w niedzielę wielka impreza komunijna z przepysznym jedzeniem i doskonałymi ciastami. Jeść będę bo inaczej się nie da. Jak jednak to zrobić aby jeść w rozsądnych ilościach.
tylko spokój może mnie uratować - pamiętnika
dzień drugi
Rano weszłam na wagę choć wiem, że dziś nie powinnam i co...? i załamka. Zamiast mniej to więcej. To mnie dobija. Nie motywuje tylko dobija i od razu chętnie coś bym przekąsiła. Ale na chwilę obecną dzielnie to zwalczyłam. A co dziś:
- wypiłam tylko pół wody z octem - dziś zupełnie mi nie wchodzi (+/-)
- ćwiczyłam na brzuszek (+) - to "już" drugi dzień mojej konsekwencji a mam już dość
- teraz zrobię sobie "dietowe" śniadanko
cd dnia
No tak a potem...
- trochę popracowałam choć niewiele (to co robiłam nazwałam jedzeniem zupy widelcem - utykałam piach w dziury między świeżo położoną kostką) (+)
- zjadłam z dzieckiem trochę zupy zupełnie nieprzewidzianej w mojej diecie (-)
- podjadłam trochę sosu który gotowałam mężowi (-)
- zjadłam 2 delicje (-)
- zamówiłam w Vitalii plan fitness i sprawdziłam swoją wytrzymałość zgodnie z instrukcjami (prawie umarłam po tym) (+)
- poszłam z dzieckiem na spacer i do sklepu w którym udało mi się kupić tylko to co musiałam a spacer skutecznie przedłużałam (+)
- kolację zjadłam dietetyczną (+)
a poza tym robiłam całą masę mniej lub bardziej istotnych lub nieistotnych rzeczy.
Strasznie dziś dużo tych minusów było :(
pamiętniku pomóż
Może jak zacznę pisać to coś pomoże. Co mam zrobić???? Ciągle coś podjadam, ciągle coś robię nie tak. Może jak będę na piśmie przyznawać się do tego co przeskrobałam to w końcu coś do mnie dotrze.
Najpierw może o czym marzę:
Marzę o tym, aby na wakacjach wyglądać tak, aby Greenpeace nie miało dodatkowej roboty, aby się nie wstydzić paradować w kostiumie, aby nie było mi głupio przed znajomymi, aby mieć fantastyczną pamiątkę w postaci kapitalnych zdjęć z moją osobą na pierwszym planie. Teoretycznie bardzo jest to proste bo do wyjazdu na wakacje mam jeszcze dużo czasu więc po kilogramie na tydzień... z całą pewnością mój wygląd byłby zdecydowanie inny niż teraz.
A teraz fakty z dnia dzisiejszego:
- rano woda z octem jabłkowych (+)
- ćwiczenia na brzuszek (+)
- śniadanie dietetyczne (+)
- 3 ptasie mleczka (-)
- kawał ciasta - piernika (-)
- trochę cięższych prac fizycznych w ogródku (+)
obiad już przygotowany więc może dalej będzie lepiej
Teraz lecę na dwór do mojego 2,5 letniego bąka i do prac ogródkowych.