Dziś nie napiszę nic błyskotliwego bo padam z nóg. Ale żeby zachować wierność dzienniczkowi dietetycznemu powiem, że na wagowym liczniku rano wybiło 78,8. (to dlaczego wczoraj było 76 kg? ;p dodam, ze się nie obżarłam).
A dziś spaprałam soczyście bo zanim wróciłam z pracy na liczniku było 700kal. Potem były dwie nektarynki, rosół z makaronem, kotlet z kurczaka, dwa małe zimniaczki bez tłuszczu i jakiś podrabiany czekoladowy budyń o wartości kalorycznej 230 kal.
Powiedzmy, że ogółem łaskawym okiem 1600... i to ma być dieta?? wtf.
Wkurwia mnie kilka ludzi z mojego bliskiego otocznia, którym nie w sposób tego powiedzieć. Muszę posprzątać w pokoju i iść do fryzjera bo wyglądam już trochę jak wujek coś z adamsów. I zacząć robić te jakieś śmieszne ćwiczenia na cycki, dupę i brzuch.
Moje kochane wirtualne vitalijskie koleżanki (spokojnie można tak powiedzieć bo zwierzam się tu z rzeczy raczej nie podpadających pod publikę ogółu ;p ) - komentarzowe braki od serca wypełnię jutro, bo nei ma co tego robić na byle jak ;)
vesper1992
20 czerwca 2011, 18:09Czytając twój wpis , przypomina mi się moja mama , która nie potrafi zrozumieć ,że paczka herbatników na śniadanie jest MAŁO dietetyczna . Też już jestem zmęczona : wróciłam z pracy o 16- niby nic ale jednak te 8h trochę męczy