No cóż .... generalnie sobie założyłam,że w niedziele daję sobie dyspenzę. Oczywiście staram się żeby była zdrowa ta dyspenza i w miare mi to wychodzi. Ale łikendy u rodziców to istny festiwal kulinarnej rozpusty. Oczywiście wróciłam z moralnym kacem i mocnym postanowieniem umartwienia ciała przez cały tydzień. Mąż uważa ,że przesadzam - może ma racje ale dodatkową ilośc kroków i brzuszków i tak sobie zadam. I póki co tylko gotowane mięsko i warzywa. No nic , następna rozpusta za miesiąc.
Ale oprócz tego ,że odpuściłam diete na niedzielę były też salwy motywacji. Po pierwsze w piatek weszłam w jeansy, które jakoś stały sie za małe rok temu. A teraz ... z duzym luzem i nawet z paskiem :))) I dopiero do mnie dotarło ,że faktycznie duzo juz osiągnełam i napewno się nie poddam. Po drugie rodzicielka zauważyła ,że schudłam - to próżne ale cholernie miłe dla odmiany po jakiś 12 miesiącach zawodzenia jaka to jestem za gruga nagle usłyszeć ,że "wyszczuplałam". Cholerka wiem ,że to zawodzenie o nadwadze miało swoje źródło w trosce ,ale szczerze powiedziawszy było bardzo bolesne. Zwłazcza ,że podejmowałam próby odchudzania, ale jakoś wtedy brakowało mi determinacji. Teraz mam jej jednak wystarczajaco dużo :)) Mąż ucieszony tym ,że już wchodzi w ulubione jeansy też deklaruje determinację. Tylko na spacery nie chce się wyciagać...ale moze kiedy już bedzie wiosna.
Rubakota
4 marca 2013, 09:49Moralniaki są najgorsze - też go miałam po urodzinach. Taka troche paranoja biadolić nad tym, że się zjadło coś dobrego u bliskich. Cóż - baby tak mają :). Mój eM też wielce się zarzekał, że będzie ze mną chodzić na spacery ale zawsze coś: a to pada, a to zimno a to w pracy wymarzł ehhh. Ale jak to ja, przebiegła baba, przytargałam od rodziców rowerek stacjonarny i nie ma zmiłuj - pedałujmy na zmiane! Ha i tu go mam :D