Poszłam wczoraj na seminarium obgadać z promotorem temat mojej pracy i kilka szczegółów. Wyszłam wcześniej z biblioteki gdzie pisałam 1-szy rozdział, żeby być na czas. Byłam pierwsza. Z każdą chwilą schodziło się więcej osób. W takim gronie czekaliśmy na promotora. Czekamy. Czekamy... czekamy 20 minut. Pierwsi odpadli. Czekam dalej, moja sprawa jest dość ważna, więc nie chciałam przegapić seminarki. Czekam dalej 30,40 minut. Zostałam sama. Wpada mój kolega z roku. Przyszedł do żony profesora na koniec jej dyżuru. Pyta, czy Pani D. jest. No nie ma. Zaczynamy krótką rozmowę. Mija godzina mojego oczekiwania. W pewnym momencie kolega pyta:
-A ty też do Pani D.?
-Nie, ja do jej męża
-To nie masz co czekać, profesor pojechał do Francji, kolega był rano u niego, spotkał żonę i mu powiedziała.
Myślałam, że padnę. Przeszło godzina czekania, zero kartki na drzwiach, żadnego maila, nic. Coś mi się wydaje, że zdążę napisać cała pracę i dopiero profesor przyjdzie na dyżur xD
polishpsycho32
7 marca 2019, 22:25No to faktycznie strata czasu
zurawinkaaa
7 marca 2019, 17:48O kurcze straciłaś niepotrzebnie tyle czasu, faktycznie ogłoszenia wywiesić choć jakąś informację. Ale tak to już jest z tymi Profesorami na studiach ...
mia_versa
7 marca 2019, 19:46niestety... oni sa ponad wszystkim