Mnie zostawił. I absolutnie nie mówię, że to wszystko jego wina, bo była to nasza wspólna, przemyślana w każdym aspekcie decyzja.
Ale... To nie zmienia faktu, że nie chciałabym troszeczkę, odrobinkę utrzeć mu nosa swoim nowym, lepszym wyglądem.
Nie zaprzeczam, że w moim przypadku pierwszą myślą było "Ale mu kopara opadnie jak schudnę!". Potem pomyślałam "Ty głupia babo. Zrób to dla siebie do cholery! Teraz jesteś sama sobie panią! Dla siebie!".
I racja. Nikt mnie nie kontroluje, od nikogo nie jestem zależna. Wstaję o której chcę, kładę się spać o której chce. Mam w lodówce tylko to, co ja lubię i gotuję dla siebie. Pójdę w końcu na rower, na spacer, bo nikt mi nie powie, że ze mną nie pójdzie.
I w końcu będę żyć swoim życiem, a nie tylko podporządkowywać je komuś innemu, dostosowywać się do czyiś potrzeb, na dalszy plan, na ten najodleglejszy spychając swoje.
Egoistycznie? Być może. Ale kto mi "zrobi dobrze" jeśli sama sobie nie zrobię?
Nie mam jasno określonej diety, ćwiczeń, rozkładu każdego dnia. Nigdy nie umiałam utrzymać się w narzuconych ramach i wiem, że to by mnie tylko zdemotywowało. Wiem czego chcę, i chcę to osiągnąć sama, małymi kroczkami. Potrzebuję Waszej pomocy. Żeby ktoś mi powiedział "hej, świetnie Ci dziś poszło!", żeby ktoś mnie kopnął w du.pę i zganił za to, że dałam ciała. Dopiero się tu oswajam, ale widzę sporo rywalizacji, tych systematycznych, które mam nadzieję systematyczności mnie nauczą. Sporo przepisów, porad, i dobrych duszyczek, które służą pomocą i słowem.
Chcę się ruszać, chcę wiedzieć co jem, chcę siebie zaakceptować i chcę się sobie podobać.
Show must go on.
Majka