Hey Kochane!
Jestem w Polsce na święta, wagi nie widziałam od tamtego roku, widziałam ,że nie jest dobrze, ale chyba przymykałam na to oko, weszłam wczoraj i o mało co nie dostałam zawału, 85,6 kg jak można się do czegoś takiego dopuścić?
Chciałam do Polski w czerwcu wrócić chudsza, zdrowsza, szczęśliwsza, a co najlepszego zrobiłam? To jest jakieś błędne koło, naprawdę nie wiem już co zrobić, nie chcę żeby tak było, a robię ciągle to samo: obżeranie się, alkohol,ćwiczenia od święta, chwilowa motywacja, a potem wraca to wszystko- bo ten zranił, ten zostawił, ten jest chory, tamten szczęśliwy, ta bierze ślub i tak na okrętkę nakręcanie się.
Grecja miała mnie wyleczyć, a wydaje mi się,że pogłębiła jeszcze bardziej moje dołowanie. Jedno wiem,że od samego siebie się nie ucieknie, gdziekolwiek by się nie pojechało to zawsze Cię dopadnie. Wstyd mi gdziekolwiek iść, pokazać się, wstyd mi za siebie, za wszystko co miałam i co zaprzepaściłam. Kiedyś ktoś mi powiedział,że mój sukces sprzed 4 lat najbardziej mnie demotywuje, to racja.
Patrzę na siebie w lustrze i widzę masę sadła, która nie mieści się w nic, widzę nieszczęśliwego człowieka, który drogami na skróty zamiast walczyć pogrążył się, zajadając i zapijając smutki podczas imprez, bo miało pomóc i przecież taka fajna jestem.
Najgorsze jest, że wiem czego chcę, ale najwyraźniej marzenia sprawiają mi więcej przyjemności niż spełnianie ich.
Po powrocie z Grecji chcę zdać egzamin na prawo jazdy i dostać się do Policji, co muszę zrobić żeby się tak stało:
- schudnąć i poprawić kondycję
- wrócić do karate i przestać być pizdą
- doskonalić języki
- nigdy nie odpuszczać
Jest jeszcze jedna rzecz, najbardziej niepewna z niepewnych M. , który domniemanie miał wrócić w czerwcu, nie mam z nim kontaktu od połowy listopada, nie wiem czy wróci, czy już nigdy go nie zobaczę, Żyję złudną nadzieją, ahh głupia jestem, wstyd mi po raz kolejny, ale może akurat w tej sprawie nie można odwieszać rękawic na kołku? Oby.
Bilans na dzisiaj: pozytywnie, jedzenie spoko no i godzina Zumby plus Skalpel Wyzwanie na starych śmieciach. Może jeszcze może być dobrze i ja odbiję się z tego dna, trzymajcie kciuki :*
obwarzanka
23 kwietnia 2014, 03:02A, i jeszcze jedno. Paradoksalnie im dalej udało nam się kiedyś zajść, im bliżej byliśmy kiedyś "celu", im więcej kiedyś osiągnęliśmy a potem wszystko zaprzepaściliśmy, tym trudniej dotrzeć nam do tego punktu teraz. Bo przecież w głowie mamy na ile nas było stać i droga do tego stanu wydaje się taaaaka długa. A przecież wtedy też było małymi krokami. Też były małe sukcesy, a po drodze porażki. A my chcemy jak najszybciej, tu i teraz. Powoli Madzia, nie śpiesz się. Piszę to, bo mam tak teraz z bieganiem, do tego dodatkowe kilogramy sprawiają, że szybciej się męczę. A już byłam tak blisko. A już robiłam 10km w godzinę lub krócej za jednym zamachem. A już byłam dosłownie krok, no dobra dwa, od wymarzonej figury. A teraz? Teraz po dwóch km muszę sobie robić przerwę, bo łuca wypluwam. Tak łatwo wszystko zaprzepaścić. Ale co? Mamy załamywać ręcę i dalej się zapętlywać, tracić radość życia? Nie! Powoli, uda nam się. Metoda małych kroczków zawsze się sprawdzała. Dlatego Madzia do boju! Nie myśl o tej szóstce z przodu jak o stałym punkcie, ale jak o czymś co będzie trwało i trwało. Długa droga, wyboista, ale warto. Warto jeść zdrowo, warto uprawiać sport nie tylko na chwilę. Warto po prostu wdrożyć je na resztę życia. Wszystko wiesz, ale przyominam:)
megFree51
23 kwietnia 2014, 11:37Tak dawny sukces najbardziej demotywuje, wiem to po sobie. Paradoksalnie teraz potrafię więcej ćwiczyć, z moją kondycją nie jest tak źle, po prostu jestem cięższa i np bieganie nie sprawiłoby mi takiej przyjemności, po drugie jakoś mam niechęć do oglądania przez innych ludzi, wolę odpalić płytę i pocić się twarzą w twarz z własnymi słabościami, zapominam o 6 i cieszę się z każdego kilograma innego wyjścia nie ma i poddawania się też, i koleżaneczko Ciebie to też dotyczy :) Musimy w końcu poopowiadać o sukcesach jak wrócę,a nie zaczynać po raz 1009 :P Buziaki :*
obwarzanka
23 kwietnia 2014, 02:46Oj Mała Mała.. Przytulam Cię mocniachno i ja po prostu wiem, że dasz radę. Nawet nie wiesz jak często wspominam nasze wspólne bieganie po Wro:) Wtedy też walczyłaś, walczyłam i ja. Nadal walczę i z siódemką z przodu startuję po raz enty. Wiesz co musimy zmienić? Myślenie trzeba nam zmienić. Przecież dobrze wiemy, że możemy być dokładnie tym kim chcemy, że nas stać. Stać Cię Madzia. Przed chwilą specjalnie zajrzałam na Twój profil na fejsa, żeby zobaczyć jak dokładnie wyglądasz. Przez myśl nie przeszłoby mi, że ważysz te 85. Okej, obiektywnie - jesteś "potężniejsza", piękna dziewczyna z uśmiechem na twarzy :) A za tym uśmiechem kryje się, tak jak napisałaś, nieszczęśliwy człowiek. Pozory cholernie mylą. Kurcze, ale mi się na wypracowanie zebrało :D Wierzę w Ciebie i jestem pewna, że od tego dna się odbijesz. Czasem musimy dojść do krytycznego momentu i dotknąć dna, żeby ruszyć. Ba! Prawie zawsze. Dla Ciebie tym momentem jest teraz. Od teraz będzie tylko lepiej, bo najzwyczajniej w świecie tego chcesz. Ale tak prawdziwie. Buziaki!
megFree51
23 kwietnia 2014, 11:34Nasze bieganie było cudowne, teraz za cholerę nie zwlokłabym się z łóżka przed 6 żeby biegać, potem iść na zajęcia i jeszcze trening wieczorem. Bez tych sportów walki Mała chyba wariuje, muszę to naprawić. Dziękuję za komplemencik hehe Powierzchownie czasem jestem szczęśliwa, ale jak tak siądę i pomyślę to krew zalewa, ale wiem,że potrafię i wiem,że Ty tak samo potrafisz :) Dziękuję :****
Natie7
20 kwietnia 2014, 21:42Wiesz co,aż się zaśmiałam. Pamiętam jak jeszcze w tamte wakacje miałyśmy kontakt na Vitalii,obie balansowałyśmy wokół wagi 79-81... dziś weszłam na wagę, wynik? 86kilo... Weszłam z sentymentu tutaj, wchodzę na twój blog...podobny stan...no nic moja droga,życzę nam abyśmy się ogarnęły!
dietasamozuo
16 kwietnia 2014, 00:06dasz radę, widać, że silna kobieta jesteś! :)