Witam wszystkich walczących o piękny wygląd i lepsze samopoczucie,
Nigdy nie miałam problemu z wagą, aż do teraz ;/.
W październiku wybrałam się na studia ścisłe, mimo że nie mam krzty talentu do fizyki czy matmy. Zrobiłam to, bo o pracę jest potem łatwiej. Pewnie powiecie, że to głupota się tak męczyć, ale ja jestem sumienna i pracowita. Walczyłam przez ten rok bardzo mocno i często ponad swoje siły.
Niestety zdarzyło się coś okropnego tuż po rozpoczęciu nauki. Odeszła najbliższa mi osoba. Nagle, niespodziewanie, po prostu umarła. Wyobraźcie to sobie, masa nauki, a ja kompletnie nie potrafiłam wziąć się w garść. Nie miałam siły sięgnąć po zadania i podręczniki, całe dnie, tygodnie potrafiłam przesypiać, spałam po paredziesiąt godzin na raz!!! W pewnym momencie nie wiedziałam już, jaki jest dzień tygodnia. Miałam tonę zaległości, tonę... Musiałam wszystko nadrobić, zbliżała się sesja, życie ze mnie uciekało. Zaczęłam jeść... Nie. Nie jeść. Żreć, zaczęłam dosłownie wpier**lać! Jak najgorsza świnia. Uczyłam się dniami i nocami, co chwilę latając do lodówki, zakupy robiłam prawie codziennie, bo wszystko z niej znikało momentalnie. Stres i depresję zajadałam. Nawet kiedy już nie mogłam więcej zmieścić, było mi słabo z przejedzenia - jadłam dalej.
Sesję zimową jakoś przeszłam. Z jedną poprawką i 15 kilogramami więcej!
Kiedy przyszła wiosna, zaczęłam biegać. Nawet mi się spodobało, do czerwca byłam w tym bardzo systematyczna, tylko to dawało mi jakąś radość. Nie chudłam, bo jadłam dalej dużo. Waga stała w miejscu 2 miesiące. Kiedy nadeszła kolejna sesja, kolejny raz wpadłam w amok jedzeniowy i senny, bieganie odeszło w niepamięć. Na szczęście egzaminy za mną, znów z jedną poprawką. Utyłam kolejne 3 kilo!!!
Dzisiaj? Dzisiaj ważę 72 kilo. 18 więcej niż 9 miesięcy temu!!!!!!!
Znajomi mnie nie poznają, wszyscy są w szoku. Wyglądam obrzydliwie. Nienawidzę siebie, nienawidzę wychodzić z domu. Zakupy robię przez Internet. Mam od 3 tygodni wolne, powiedziałam sobie, że wykorzystam czas i wezmę się za siebie, bo aż żal patrzeć. I przez te 3 tygodnie palcem nie kiwnęłam! Zmarnowałam je! Nie potrafię zwlec się z łóżka, nie potrafię zmusić się do aktywności, diety. Nie mogę tego przezwyciężyć.
Całkiem niedawno jeszcze potrafiłam wszystko, byłam wesoła, solidna i systematyczna w każdym aspekcie swojego życia.
Nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Szukam jakiegoś kopa, by zacząć żyć na nowo. Jest mi bardzo ciężko, bo nie mogę się pogodzić ze śmiercią ukochanej osoby. Nie potrafię zmusić siebie do dalszego życia. Chodzenie na terapię nic mi nie daje. Ja wegetuję. Zawsze miałam bardzo ciężko i nie przesadzam (ale nie będę prywaty aż tak wyciągać), ale nie poddawałam się i cieszyłam się życiem. Teraz skończyło się dla mnie wszystko.
Jak odnaleźć samozaparcie, by wrócić do 'swojej prawdziwej skóry'?
Liczę na Waszą odpowiedź.
Pozdrawiam
Mausu