No i co....? Powracam tu ze spuszczoną głową.... Co zrzuciłam to przybrałam i jestem dokładnie na początku swojej drogi czyli znowu to cholerne 68 kg. Pewnie sobie teraz myślicie (którzy to czytacie) "Spokojnie, początek nowego roku, dobry moment na noworoczne postanowienia... " Ale nie dla mnie....
Większość z was pewnie odpoczęła w święta, wybawiła się w sylwestra. Pełni pozytywnej energii wchodzicie z nadzieją w nowy rok, a ja.... ja w grudniu straciłam prace, święta minęły mi dość ponuro, sylwester i nowy rok niby zabawowo i fajnie ale przy odrobinie alkoholu zaraz włączyło się myślenie o problemach. Całe szczęście, że mój mąż ma od wigilii aż do 6 stycznia włącznie urlop, bo gdyby nie on to chyba bym zwariowała....
Załamka.... rynek pracy w mojej branży bez znajomości jest w ostatnich latach nieosiągalny (ze znajomościami też jest zresztą ciężko) :(