Będzie trochę długo, ale to takie trochę moje oczyszczenie i moja spowiedź z kiepskich relacji z jedzeniem...
Niby nie mam nadwagi... Niby mam BMI w normie choć już niewiele brakuje by tę nadwagę pokazało... Niby noszę rozmiar 38... Niby nie wyglądam najgorzej... Niby to wszystko wiem, ale jednak zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko nie jest wskaźnikiem ładnej i przede wszystkim zdrowej sylwetki... Ciągle mam dość spory wskaźnik tłuszczu co zresztą też widać w lustrze i w centymetrach... Pomiary mówią same za siebie. Komentarze otoczenia już od dłuższego czasu dają do zrozumienia, że jestem w sumie... gruba, no delikatniej ujmujac, bo tak też mówią, okrągła taka, mam trochę ciałka. To w sumie trochę śmieszne, bo właśnie takim czymś wpędza się ludzi w kompleksy i potem w niezdrowe relacje z jedzeniem. Zwłaszcza jeśli mówi to dość bliskie otoczenie... Na początku się o to oburzałam, a później uznałam, że faktycznie zaczynam wyglądać niezbyt dobrze... Postanowiłam, że czas się w końcu za siebie wziąć tylko tak tym razem w 100% zdrowo i rozsądnie.
Zawsze byłam szczupła, żeby nie powiedzieć, że nawet chuda... Otoczenie mówiło wręcz, że nawet "za chuda", ale ja zawsze widziałam grube uda, okropne rozbudowane wielkie łydki i okropną fałdkę na brzuchu więc jako nastolatka ćwiczyłam do upadłego po to... by móc jeść ukochane słodycze i nie tyć no i oczywiście to przede wszystkim być po prostu szczupłą. Znajomym, którzy szydzili z bycia na diecie, mówiłam, że mam po prostu taką super przemianę materii, a ja jadłam maksymalnie 1200-1400 kcal i sporo ćwiczyłam, jednocześnie jedząc mnóstwo słodyczy. Nie chciałam dopuścić do tego, żeby ktokolwiek wyśmiewał się z mojej sylwetki, bo widziałam z czym muszą na codzień zmierzać się moje koleżanki, które miały problemy z wagą. Właściwie bardzo często było tak, że w ciągu dnia zjadłam niewiele sensownych zdrowych rzeczy, a jadłam głównie słodycze. Znajomi patrzyli na mnie z zazdrością. Ja sama się szczyciłam tym, że mogę jeść ile wlezie, a i tak nie przytyję, bo przecież bywały dni, że jadłam normalnie, a ja wciąż nie tyłam... Już od dziecka powtarzałam, że nigdy nie chcę być gruba i nie mogę do tego dopuścić. Strasznie denerwowało mnie jak ktoś zarzucał mi, że ja chyba mam anoreksję, bo już tak wyglądam. Przecież jak mogłam mieć anoreksję skoro ja przecież jadłam normalnie, a że jestem szczupła to przecież dobrze... Oznaka zdrowia... Teraz już wiem, że zaburzenia odżywiania mogą mieć różną postać... Tak naprawdę to wolalam jeśli BMI pokazywał niedowagę niż prawidłową masę ciała... Pamiętam jak jako nastolatka założyłam tutaj konto z zamiarem zrzucenia około 4-5 kg, bo moja waga pokazała "JUŻ" 49 kg, a przecież od 50 wzwyż to już nie kobieta! Takie wtedy miałam myślenie. Podałam swoje wymiary i posypał się hejt z czego ja chcę się odchudzać i, że jedyne gdzie powinnam pójść to do psychologa. Nie wiem co się wtedy właściwie stało, ale uderzyło mnie to tak mocno, że faktycznie w końcu ujrzalam niemal samą skórę i kości i budowę małej dziewczynki zamiast kobiety. Stwierdzilam, że faktycznie przydałoby mi się trochę przytyć więc porzuciłam restrykcyjne krótkoterminowe diety i codzienne intensywne ćwiczenia...
Gdy w końcu dojrzałam do tego, że naprawdę nie mam z czego się odchudzać porzuciłam właściwie wszystko i dosłownie zaczęłam zajadać wszystkie poprzednie restrykcje. żyłam między restrykcyjnymi dietami, wręcz głodówkami a wręcz obżeraniem się... Pamiętam jak najadałam się dzień przed planowaną dietą... Jeśli schudłam tyle ile chciałam powracałam do dawnych nawyków. W międzyczasie w końcu wyszło to co podejrzewałam już od dawna, ale byłam zbywana przez lekarzy. Gdy miałam 19 lat zdiagnozowano u mnie Hashimoto i niedoczynność tarczycy. Wtedy naprawdę postawiłam na zdrowe odżywianie. Postawiłam w 100% na zdrowie. Nie zajadałam się słodyczami, ale nie ograniczałam ich jakoś mocno - jeśli miałam ochotę na czekoladę to po prostu ją jadłam, ale pilnowałam, żeby ta czekolada nie przepełniała całego mojego jadłospisu. Endokrynolog był pod wrażeniem, że moja tarczyca wygląda tak dobrze i, że stan zapalny tak bardzo się wyciszył. 7 miesięcy później zaszłam w ciążę. W ciąży starałam się jeść maksymalnie zdrowo, ale zdarzały się mniej zdrowe zachcianki (słodycze lub fast-foody) na które sobie pozwalałam. Po porodzie bardzo szybko wróciłam do swojej wagi, ale później pojawił się taki stan zapalny tarczycy, że przez ponad rok naprzemian puchłam i tyłam, a potem traciłam te kg. Psychicznie też bywało różnie - raz czułam się normalnie, a czasem mogłabym spać 20h na dobę albo nie mialam kompletnie na nic siły... Wpadłam w błędne koło. Wszelkie spadki nastroju, energii i nudę zajadałam słodyczami... No i tak oto w 1,5 roku przytyłam 10 kg czyli niemal tyle samo co przez całą ciążę. Niby nadal mam wagę w normie, ale wskaźnik tłuszczu wyraźnie pokazuje, że jest problem. Zresztą obwody również, bo waga, wskaźnik BMI i rozmiar to nie wszystko. Wiem, że w moim przypadku bardzo dużo zależy od psychiki i, że zaburzenia odżywiania zostają już na zawsze... Wszystko to wiem... Dlatego pracuję nad sobą nie tylko w kwestii sylwetki i dieta to nie jest moje jedyne koło ratunkowe :)