Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trzeba mi się wygadać, zanim zacznę...

Myślę, że poradzę sobie z dietą i będę się jej trzymać. Już nie ciągnie mnie tak do słodyczy, jak kiedyś. Widzę je, czy to w szufladzie, czy wyciągnięte na stole u babci i nie mam potrzeby sięgać do nich. Zamiast ciastka, czekolady, czegokolwiek co nie jest mi tak naprawdę potrzebne - szklanka wody. 

Pić wodę jest mi trudno, co dziwne, bo hej, jestem człowiekiem, wody potrzebuję. I to nie tak, że wcześniej piłam słodkie napoje, że w ogóle wody nie piłam. Piłam, czystą wodę albo zielone herbaty, ale to była szklanka, dwie szklanki dziennie. I nagle z dwóch szklanek mam przejść do dwunastu na poziomie dziennym? Wiem, że z czasem nie będę wyobrażać sobie życia bez tego, ale teraz jest to co najmniej... męczące. 

Same ćwiczenia mnie chyba najbardziej przerażają. Czy im podołam? Czy nie poddam się w połowie? Czy nie będę zła na siebie za to i nie zrezygnuję wtedy z wszystkiego od razu? Mam problemy z biodrami, które często wykorzystuję jako wymówkę. Na tyle, że już sama nie wiem kiedy rzeczywiście mnie bolą, a kiedy tylko chcę, żeby mnie bolały. Kolejny problem, szczególnie, że chcę schudnąć z tych dolnych partii. Większe obciążenie przy ćwiczeniach. Ale ruch jest nakazany przez lekarza, tak samo jak zdecydowane nie-unikanie jakichkolwiek ćwiczeń. To mnie jakoś powstrzymuje przed poddawaniem się już teraz.

Jutro zaczynam ćwiczyć, jutro zaczynam dietę i jutro zaczynam w ogóle robić jeszcze więcej w kuchni niż wcześniej. Kolejny krok w dorosłość, kolejna pośrednia zaleta tej diety. (a przynajmniej tak osądzam na wstępie).

~Martyna





© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.