najzwyczajniej w świecie nie grałam dobrych kilka lat i zapomniałam.
bałam się trochę o moją kostkę, którą skręciłam mocno w wieku 13 lat (naderwane więzadła, pęknięta torebka, czego tam nie było) podczas smeczowania z wyskoku i od tego czasu kontuzja powraca, gdy tylko może. (3 tygodnie w gipsie w zeszłym roku, bo krzywo stanęłam na spacerze z psem....)
podobnież mam z lewym nadgarstkiem. od mniej więcej roku mniej lub bardziej leczę zapalenie stawu i przez to raczej mniej niż bardziej jest on sprawny.
to wszystko poszło w zapomnienie wczoraj, gdy poszłyśmy z siostrą na kort i rozegrałyśmy kilka piłek.
tenis jest super. absolutnie znakomity.
oczywiście lobowałam dużo (brak nakrycia, złe ustawienie nóg, brak kondycji), ale wszystkie piłki pozostały na terenie kortów! ha!
dziś boli mnie wszystko. nogi, ręce, trochę nawet brzuch i plecy.
ale jest to ten rodzaj bólu, który pamiętam z obozów tenisowych. ten ból, który umożliwia ruszanie się i który mija po 2-3 dniach danego wysiłku. to jest ten przyjemny ból.
bo potem już jest łatwiej.
nie wiem, czy tak szybko minie mi ta obolałość. w końcu obozy zaliczałam w przerwie między regularną grą dwa razy w tygodniu. ale odświeżyła w mojej pamięci bardzo przyjemne wspomnienia: sprawności.
udanego dnia Chudnący!