Przy okazji perypetii związanych z przełożonym - burakiem przypomniała mi sie dziś kolejna zawodowa historia. Z perspektywy czasu zabawna, ale w momencie zjaścia -bardzo przykra.
Kilka lat temu pracowałam na dyżurce z bardzo fajnym dyżurnym.Super nam sie współpracowało, a z racji tego, ze dyżury trwały 12 godzin w dzien lub w nocy to poznalismy się dość dobrze ujawniajac często tajniki naszego życia prywatnego.
Wydawało mi się , że się polubilismy i zaufaliśmy.
Po pewnym czasie nasze drogi sie rozeszły-on został komendantem jednego z komisariatów, a ja pracownikiem prewencji. Zajmowałam sie wtedy m.in. prewencją kryminalną, programami prewencyjnymi i współpraca ze szkołami.
Pewnego dnia moja koleżanka nauczycielka w klasach I-III w szkole podstawowej poskarżyła mi się, że w klasie, której jest wychowawczynia odbył spotkanie dzielnicowy, który kompletnie nie miał pojęcia jak sie rozmawia z dziećmi z takiej grupy wiekowej.
Ona dosłownie powiedziała, że facet jak ten burak w rozchełstanym mundurze, rozsiadł sie na krześle i pytał dzieci - no co jeszcze chcecie wiedzieć??
Hehehehe.
Przykro mi sie zrobiło, bo przecież taki dzielnicowy jakby nie patrzec nie reprezentuje samego siebie, ale również mnie i cała Policje.
Za jakiś czas zdarzyła sie taka okazja, że mój były dyżurny, a obecny komendant komisariatu, gdzie m.in. owy dzielnicowy pracuje, jechał prywatnym samochodem w tym samym kierunku co ja, więc mnie zabrał. I nawiązała sie rozmowa o tym, o owym i takie tam, ale wspomniałam również o relacji mojej koleżanki nauczycielki proponując jednocześnie, że zorganizujemy dzielnicowym szkolenie, lub napiszemy konspekt , który posłuży im w trakcie spotkań z dziećmi i tym samym pozbawimy niektorych dowcipnisiów argumentów do tworzenia kolejnych kawałów o policjantach :))
Pokiwał głową, że owszem prewencja ważna, ale roboty full, cyfry, liczby, dynamika, statystyka, kwity ,papiery, dyżury, więc jak ten biedny dzielnicowy dźwignie jeszcze kolejna ,nikomu niepotrzebną robotę.
Tjaaaaaaa.
Za jakiś czas mój były mąż (też policjant) robił pożegnalną popijawę dla wszystkich swoich kolegów i podczas tej dobrze zakrapianej libacji "mój kolega" (mam nadzieje, że chciał tylko przypodobać sie mojemu byłemu i pokazać, że po jego jest stronie) powiedział , że Mariolce woda sodowa uderzyła do głowy, bo mówi na dzielnicowych buraki.
Hehehehe.
A ja i tak pozostane juz do końca życia taka naiwna w kontaktach międzyludzkich i wierze w dobro drzemiące w każdym :))
Czasem trzeba je tylko obudzić :))
wkmagda
14 maja 2009, 20:59mimo wszystko nie zmieniaj się i ufaj ludziom. :-)
TygrysekTygryskowy
14 maja 2009, 17:42nawet nie wiem, ile razy mi się coś takiego przydarzyło. Ludzie w pracy, nawet jak Ci się zwierza, potrafią wbić nóż w plecy. Brzmi to okropnie, ja wiem, ale mimo, że jestem od Ciebie młodsza wiele razy się juz przejechalam i po prostu nie ufam. Nie chodzi o to, czy ludzie sa dobrzy czy zli - generalnie wieszkosc niby chce dobrze, ale im nie wychodzi bo, "coś", a to sie obrazili, a to coś chcieli, a to coś ich dotknęlo itd. Sami nad soba nie panują. Stąd ograniczone zaufanie.
paulinka40
14 maja 2009, 08:29Witam:) Nie bylo tak zle,na pewno wzieli to za zart:):) wtopy ma kazdy,mniejsza badz wieksze,ale sa:P
ewikab
14 maja 2009, 08:14szkoda zaprzątac sobie głowę takimi "Burakami" - olej to :) ludzi nie zmienisz, niestety..
mikrobik
14 maja 2009, 06:39Chyba wszędzie są ludzie i ludziska, są mądrzy i głupi... Ja przez ok. 10 lat pracowałam w instytucie wojskowym. Miałam tam 3 szefów przez ten czas. To byli najlepsi szefowie w całej mojej karierze zawodowej, a często wojsko i policję porównuje się ze sobą. Ja po prostu chyba miałam szczęście.
Krstyna
14 maja 2009, 04:08Mariolciu, mamy twardsze od innych dupy...Zeby sie tak jakos zbilansowalo, prawda? Wciaz nie zamieniaj serca swego w twardy glaz!