Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Diamenty :))
8 września 2007
Podczas wczorajszej wizyty u mnie na kawce, moja przyjaciółka zwróciła mi uwagę na to, że ja mojego męża szlifuje jak diament hehehe.
Kiedy go poznałam siedział przy komputerze na poddaszu marnego mieszkania,gdzieś w Niemczech, z braku środków (żył z zasiłku) rzadko gdzies bywał , papierosy i litry kawy były głównym jego źródłem egzystencji, i jedynie babcia odwiedzała go w tej norze, przynosząc czasem coś ciepłego do zjedzenia. Rzekomo szukał pracy, ale tak naprawde nie miał żadnego pomysłu na życie, a jedyne czego sie dorobił to mase długów, które bedziemy jeszcze spałacać latami.
Poznaliśmy sie przez internet i po dwóch tygodniach wirtualnej znajomosci zdecydował sie przemierzć te 800 km, aby mnie poznać.
Pisałam juz kiedys o naszych pierwszych relacjach i zdecydowanie moge napisac, że mnie na kolana nie powalił :))
Musze jednak przyznać, że swoim spokojem, determinacja i osobowością bardzo mnie zaskakwiał , a potem powoli oswoił .
Od tamtego czasu minęło prawie 5 lat - 18 października po raz pierwszy odbyliśmy rozmowe na czacie, a mój mąż ciagle mnie zaskakuje i ciągle jest dla mnie nieprzeczytaną książką.
Po kilku wizytach po prostu został ze mna i moimi dziećmi na zawsze, a przez ten czas za moją namową podjął studia (po długim okresie nostryfikacji niemieckiego świadectwa), gdzie zdobył stypendium naukowe, znalazł ciekawą prace (napisałm mu list motywacyjny) , gdzie kilka dni temu niemiecki prezes osobiście odbył z nim rozmowę , pytajac co może uczynić, aby inna firma nie podkupiła go, jako fachowca , a do tego sprawiłam, że sprawdza sie jako ciepły, kochający ojciec dwójki dzieci :))
Jestem dumna z tego, że kolejny raz nie zawiodła mnie intuicja, i że od początku dałam szanse temu mężczyźnie, który w swej niepozorności zawiera wszystkie cechy mieszczące sie w mojej definicji prawdziwego mężczyzny:)). Cieszę się ,że przez lata nie poznała sie na jego wartosci żadna inna kobieta hehehehe.
Jak teraz tak o tym wszystkim myślę, to sama nie wiem kto kogo tu bardziej szlifuje :)))
Teraz musze dbać o to, aby mój diamencik nie zalśnił zbyt drogocennie dla innej baby hłe,hłe :))
Myśle tez o swojej teściowej , która wychowała dwóch synów, którzy jeszcze w wieku 30 lat nie byli przygotowani do samodzielnego życia, ktorzy przy wysokim poziomie inteligencji i ogromnej wiedzy nie mieli żadnego pomysłu na wykorzystnie swojego potencjału.
Jeden syn już podlega obróbce hehehe, a drugi pozostał pod czujnym okiem mamusi , która modli sie o druga taka stanowcza synową :)))
Tamta jednak bedzie musiała być bardziej matka niż partnerką, bo synek osiągnąwszy już chrystusowe lata nie potrafi przygotować sobie kanapki, ani odróżnić koszuli włąsnej od ojca .
I powiedźcie mi kobiety, że nie można skrzywdzić kogoś kochając go za bardzo.:))
To pisałam ja- znana egoistka :)))
A dieta ? Żręęęęę !!!
wodzirejka
9 września 2007, 19:42ciekawe jest to co piszesz, a można skrzywdzić, można... "Można dać bardzo wiele i serce zranić, a można dać niewiele i tak jakby skrzydła przypiąć do ramion" Krd.St.Wyszyński :o)) papa dzielna kobieto!
jojo39
9 września 2007, 10:11BRAWO za intuicję wtedy i dzisiaj ;)
Powiot
9 września 2007, 10:07tak długo tu bywam, myślałam,że Cię znam, a Ty mnie wciąż zaskakujesz! Pozytywnie oczywiście!Najchętniej zgłosiłbym Cię do klonowania. Świat zrobiłby się lepszy :-))
otulona
9 września 2007, 01:59Podziwiam Cię i rozumiem Twoją szorstką miłość Skorpionicy...Też tak mam czasem. Ale nie mam tyle odwagi, co Ty - adopcja dziecka, a co dopiero dwójki! Mój syn 21 letni to owoc młodzieńczego, niedojrzałego związku - ja urodziłam go mając 19,5 roku. Wyszłam bezsensownie za mąż jak mały miał 18 miesięcy ( bo teściowie wierzący dążyli do tego), rozwiodłam się jak syn miał 3,5 roku i w tym samym czasie poznałam obecnego męża. Byłam przekonana, że to najprawdziwsza moja połówka na świecie i rozmyślałam, co tu zrobić, by nawet po śmierci się nie rozstać? Dałam mu się ubłagać o małżeństwo i 9 lat temu za niego wyszłam, a dwa lata później zaczęły się moje kłopoty...3 lata temu powiedziałam mu, że to ostatni dzwonek, aby mieć drugie dziecko, poroniłam 2 miesięczną ciążę 5 sierpnia 2004. Przeżyłam to strasznie, okupiłam zdrowiem, a on się rozpił jeszcze bardziej. Nasz związek chyli się ku upadkowi, ale ja jeszcze ciągle walczę, ze wględu na pamięć o myśli, jak tu się z nim nie rostać po śmierci...Teraz mam wrażenie, że u nas to raczej perły są - i to przed wieprze (a czasem maciory)...Taka jest moja historia. Pamiętnik mój o odchudzaniu od czasu do czasu jest dla przyzwoitości, ale schudnąć bezwarunkowo muszę, bo odczuwam dla siebie pogardę za zapasienie, a to do niczego dobrego nie prowadzi. Uważam, że dzieci wychowujesz bardzo dobrze, a takie analizowanie, to objaw sprawiedliwości, która jest nieodłączną Twoją cechą porządnej altruistycznej i współczującej każdej mrówce - egoistki! Jesteś po prostu zdrowa psychicznie - tak rzadko to się zdarza! Kończę, bo ja tu i ludziom zaczynam książki pisać, co za dziwna przypadłość?! Może dlatego, że od 17,5 roku mam gadułę, który nie dopuszcza mnie do głosu?!!! Dobranoc. I tak nie będziesz miała czasu przeczytać.
malgosia1
8 września 2007, 19:37piekna jest! Szalenie mi sie podoba, jak piszesz o swoim mezu. Dobrze jest czasami zrobic takie podsumowanie, prawda? Czesto okazuje sie, ze naprawde mamy cos (a raczej kogos) cennego i waznego w zyciu ;o))
ako5
8 września 2007, 18:18Romantyczn i wzruszajaca historia...Pierwsza moja refleksja jest taka, że trzeba zaufac intuicji bez wzgledu na pozory. Jesteś szczesciem dla Twojego meza, a On dla Ciebie...i to jest piekne...A zta miłoscia to tez masz racje... Mam dwójke dzieci Ola ma 6 lat, a Macius 9. Staram sie tak ich wychowywać zeby poradziły sobie w zyciu...Nie jest to łatwe...Pozdrawiam Ala
ewikab
8 września 2007, 15:02jesy o przyjaźni...i w wielkim skrócie ;))) Ale o miłości też mam niesamowitą historię. Podczas rozwodu, między kolejnymi rozprawami pojechałam do Kołobrzegu ratować nadwątloną psychikę... i postanowiłam zrobić sobie wycieczkę statkiem na Bornholm. Na statku zagadnął mnie marynarz ... i tak jesteśmy razem już 3 lata :))) Żeby było śmieszniej, on nie jest z Kołobrzegu tylko z mojego ukochanego Gdańska :)))) I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie????
karenina
8 września 2007, 14:52Bardzo ciekawa historia. A Twój mąż ze zdjęć, to wygląda na takiego bardzo spokojnego człowieka. <br> Co do nadmiaru miłości macierzyńskiej... to czasami trudno się opanować i być bardziej stanowczą wobec dziecięcia... nawet takiego wyrośniętego. Zbyt miękkie serce... częsty grzech matek.
ewikab
8 września 2007, 13:52ja tez przekonałam się, że w necie można poznać wspaniałych ludzi. Tak poznałam swojego przyjaciela, który bezinteresownie pomógł mi, gdy moje życie legło w gruzy. Moja rodzina była na miejscu, a pomógł mi człowiek z drugiego końca Polski . To nic, że widujemy się raz w roku, wiem, że zawsze mogę na niego liczyć.