Hej!
Nie chcę pisać tej notki, ponieważ jest mi wstyd, PONIEWAŻ poddałam się poraz n-ty! Wszystko ponownie skończyło się tak jak zwykle- efektem jo-jo. Czy jest to moja wina? Naturalnie, że nie! Absolutnie się nie usprawiedliwiam... ja po prostu znam genezę swojego "problemu" i wiem, że za pewne zmiany w psychice nie mogę obwiniać siebie, a przynajmniej nie tą siebie, która jest tu i teraz. Dlaczego więc jest to poczucie wstydu? To bardzo ludzkie... Przez pewien czas pisałam tutaj o moich sukcesach, rzadziej porażkach, ale w rezultacie mimo wszystko moje całe zmagania zakończyły się klęską, klęską, o której nawet nie chciałam myśleć, klęską, której bałam się... myślałam o niej, jak o największym złu, jakie może mi się przytrafić. A jednak! Stało się...
Można by rzec, że w moim przypadku to już taka naturalna kolej rzeczy i że tego nie zmienię - jestem (jak Wy to tutaj nazywacie) KOMPULSOWICZKĄ. Mimo wszystko jednak wierzę, że zwyciężę... Wierzę w swoje możliwości i w to, że mogę zmienić tę "kolej rzeczy". Jasne, że to będzie chole*nie ciężkie, ale wmawiam sobie ze wszystkich sił, że WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE! I nie... nie jest to paniczne uspokajanie siebie w krytycznej sytuacji... To APEL o nadzieję...
Może ten post to tylko część schematu notorycznie powtarzającego się: odchudzam się, poddaję się, powstaję, odchudzam... Tylko, że każdy z tych początków jest inny... Tym razem koniec MOŻE być inny.
Generalnie jestem osobą dosyć zakompleksioną. Czasem nie wierzę we własne możliwości, lub zbytnio się krytykuję. Nie jestem brzydka np., ale nie dbam o siebie na tyle by wyglądać rewelacyjnie. Nie zawsze na przykład mam czas, by zrobić idealny makijaż i dobrać perfekcyjnie strój... Ubieram się zazwyczaj na szybko, czasem nawet nie patrząc w co... Taki mam charakter. Moje ubrania nie są złe, ale też nie należą do iście wyrafinowanych. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie w idealnej wersji. Niby jaka miałabym być? Pomijając już aspekty związane z figurą... Mam beznadziejne włosy, łamiące się paznokcie... Nie, jasne, że dla mnie to nie jest problem... co jednak nie znaczy, że nie chciałabym tego zmienić. I problem leży gdzie indziej : nie chce mi się właściwie tego zmieniać, gdyż wychodzę z założenia, że są ważniejsze rzeczy niż wygląd. Mimo wszystko chciałabym się dobrze czuć w swoim ciele... Te wszystkie przemyślenia doprowadzają do jakiegoś konfliktu wewnętrznego, którego nijak nie potrafię rozwiązać.. Mam wrażenie, że w tym wszystkim gubię swoje ja... Moje ego.
Gdybym chciała zacząć żyć inaczej, to chyba pierwsze co powinnam zrobić to wysprzątać własny pokój. Wprowadzić harmonię... Ale HAROMONIA to takie słowo, którego kiedyś nie tolerowałam. Moją matką była... anarchia. Nie, obecnie nie jestem anarchistką, ale był taki okres w moim życiu kiedy to miałam w niej upodobanie... Trwało to bardzo krótko, ale w jakiś sposób odbiło się na moim "stylu bycia". Dzisiaj nienawidzę zarówno anarchii (rozumianej jako nieład), jak i idealnego porządku (harmonii). Zawsze szukam złotego środka. Jestem wyjątkowa, bo chyba nie ma drugiej osoby, która by się nad tym zastanawiała... A ja lubię rozdrabniać, lubię wnikać w szczegóły i dogłębnie je analizować... Bo taka już jestem.
Tak więc może zahaczmy o ten złoty środek... Gdzie go w ogóle znaleźć, i czy jest możliwe znalezienie czegoś takiego. Arystoteles przykładowo uważał, że tak... Ale on był idealistą, dzisiaj nie żyjemy ani w świecie idei, ani pośród filozofii materializmu... DZISIAJ wszechobecny jest REALIZM. Świat więc nie odpowie mi na moje pytania, gdyż teoretycznie nie powinny być zadane. Cóż- za nonkonformistyczną postawę życiową trzeba płacić, a do pewnych wniosków dochodzić samemu. Jakie więc są moje wnioski? Jeśli w życiu jesteśmy nieszczęśliwi tzn., że coś trzeba zmienić, ale ZMIANA jest dążeniem do pewnego celu, a cel sam w sobie okazuje się trwały tylko wtedy dążymy do niego NIE na skróty. Podsumowując: wedle mego mniemania najlepszą drogą do szczęścia jest samodoskonalenie się, długa i ciężka praca nad sobą, nie zrażanie się do przeciwności losu... Wszystko to o czym się słyszy, a czego się nie robi... BO ŚWIAT OFERUJE SKRÓTY, bo świat jest nastawiony na konsumpcjonizm... WRÓG NR 1. To dlatego chcemy wszystko dostać szybko, a cele osiągać NATYCHMIAST, a to jest ZGUBNE.
Dobra... kończę tę dysputę, z której właściwie nic nie wynika... Wszechobecna egzaltacja, której muszę się pozbyć. Może innym razem.
Do następnego!