Dziewiąty dzień postu, czuję się dobrze, mimo tego, że dziś przez kilka godzin bolał mnie kręgosłup w miejscu, w którym doznałam urazu gdy byłam dzieckiem. Ból, na szczęście, jak niespodziewanie się pojawił, tak i niespodziewanie zniknął. Wczoraj zaś czułam się od rana nieco przymulona, zupełnie jakbym była lekko pijana. No cóż, takie uroki postu ... Uznałam, że to pewnie jakieś elementy kryzysu ozdrowieńczego.
Waga, po początkowym, szybkim spadku, idzie w dół bardzo powoli. Zakładam optymistycznie, że nadszedł czas stabilizacji. W końcu co za dużo i za szybko - to niezdrowo. Lepiej wolniej, ale za to skuteczniej.
Na obiad przygotowałam sobie grillowaną cukinię. Wybrałam niedużą, takie są lepsze gdyż maja małe pestki. Pokroiłam ją w plastry i obtoczyłam w przyprawach takich jak sól, pieprz, tymianek, czerwona papryka i curry. Zjadłam ze smakiem, a potem ugotowałam zupę jarzynową na dzisiejszą kolację i jutrzejszy obiad. Wieczorem zmiksuję warzywa z wywarem, ponieważ w zamyśle ma to być całkiem aksamitna zupa krem.
Polubiłam spacery, ciało samo ciągnie na świeże powietrze, wygląda na to, że spokojne włóczęgi po zielonych terenach stały się dla mej ziemskiej powłoki przyjemnością. ;) W domu ćwiczę samodzielnie. Najbardziej zależy mi na skórze i mięśniach przedramion, już teraz czuję, że jak nie dopilnuję sprawy, mogą pojawić się zwisy. W związku z tym codziennie są w użyciu ciężarki trzykilowe. Niech się skubane nie marnują ... :D