Tak mi się dzisiaj nie chciało, no tak się nie chciało jak Kopciuszkowi przebierać groch z makiem i stonodze pastować buty. Nic mnie nie zapędzi do ćwiczeń, nawet ciemna strona mocy. I pomyślałam: a wejdę na bestię, zrobię 10 minut i padnę z wymówką, że "przecież próbowałam". Bez siły i bez weny... I machnęłam 60 minut. Puściłam muzę, zamknęłam oczy i powiedziałam sobie: "No motyla noga (mając na myśli oczywiście inne stwierdzenie, opisujące panie pracujące w najstarszym zawodzie świata), no motyla noga, to po chusteczkę (w domyśle wiadomo co) ja się tak męczę i pykam 700 minut ćwiczeń od początku lipca, wcinam, kurka wódka, jakieś proszki, tabletki, pasę się jak królik, poję wodą? Po co, ja się pytam? Żeby teraz, karwasz twarz, lenistwo mnie pokonało? A zapieprzaj mała (no bo ja metr z rączką w górze, to nie inaczej) i mi tu nie kwękaj!"
No i zapieprzałam... Nie ma to jak samą siebie kopnąć w półdup!
mudid
22 lipca 2016, 09:18hahaha nie ma to jak przemówić sobie do rozsądku. Oba półdupki będą Ci wdzięczne :D
roweLova
22 lipca 2016, 08:17I brawo! Wygrać z samą sobą to największe zwycięstwo. Póki mamy wewnętrzną motywację to możemy wszystko. Zapamiętaj to i przywołaj gdy kiedyś wyda Ci się, że tym razem to już na pewno nie dasz rady. Gratulacje.
aga2710
21 lipca 2016, 20:03Brawo Ty!! :)