...mijałam drzewo, całe w kwiatach i wieńcach, z mnóstwem zniczy u podstawy. I przypomniałam sobie, że jakoś rok temu (no bo chyba nie dwa?) ktoś się na nim powiesił. Wtedy - także rano, w drodze do pracy - miałam ten niefatr, że widziałam ludka... I tak mnie dzisiaj naszło - co by takiego okropnego musiało się stać, żeby się targnąć na własne życie, nie oglądając się na innych - tych, którzy zostają z rozpaczą po stracie bliskiej osoby. Nie nie - nie wymyślałam czarnych scenariuszy "co by było gdyby". Właśnie nie. Dla mnie niezrozumiała jest sama idea samobójstwa. I to mi uświadomiło, że w moim życiu jest dobrze - mimo różnych zawirowań, poplątanych i złych myśli, niefajnych spraw i nierozwiązanych problemów. Jest dobrze, skoro myśli o samobójstwie nie mam i nigdy nie miałam.
Weekend minął, nawet nie wiem kiedy. Tyle miałam planów, tyle rzeczy do zrobienia i trochu mi nie wyszło...
W piątek z Gdyni do Gdańska, na terapię, jechałam niemal dwie godziny! Całe szczęście Lena nie miała nikogo po mnie, więc poczekała i miałam normalną sesję. I dobrze, bo po czwartkowym armagedonie nieco sobie poukładałam w głowie i jakoś tak mi się lepiej zrobiło.
W sobotę rano byłam na zakupach z Zochliną a Gajol został z Wojtasem w chatce, bo nam się hydraulicy szwendali. Popołudniem zapakowaliśmy nasze oraz "chrzcielne" dzieci i pojechaliśmy najpierw do Luny na obiad a później do Gemini - na plac zabaw . Musimy to robić częściej. Wojtas został wpuszczony za darmo, ale siedział sobie w basenie z kulkami (tudzież turlał się na tych kulkach na brzuszku) i był prze-szczę-śli-wy! Zosia, Kajeczka i Konrad wynurzyli się z czeluści zjeżdżalniowych spoceni, zmechaceni i zadowoleni, No! :)
W niedzielę Maciuś na WSB cały boży dzień, a ja gości miałam - Rodzice i Siorra na obiad przyjechali. Oprócz obiadu wydziergałam drożdżówkę ze śliwkami - tak, świnia jestem - PYSZNA wyszła ;) Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, Zosia pośpiewała i pobawiła się z Dziadziem Tadziem, Wojtuś na czworakach pod stół nam właził. Cudnie było :) Szkoda na maksa, że i Rodzice bez Pluta przybyli i Agula bez Dżezki. Ale na razie do Wojtka psów nie wpuszczę. Jeszcze nie.
Zgrubłam w bebzonie. Mam dalej "chudom dupke" - jak mówi Zosiak, ale brzuszydło nieproporcjonalne mi się zrobiło*** Cóż, gdzieś ta nocna czekolada upchnąć się musi. Chciałabym do Wigilii nie jeść czekolady. Ciekawe, kiedy powiem "chcę" a nie "chciałabym". No dobra, zobaczymy, jak długo będę głucha na czekoladowe zawodzenia z lodówki "zjedz mnie, no zjedz mnie...". Dzisiaj poniedziałek - może zrobię sobie postanowienie:
"OD PONIEDZIAŁKU NIE JEM CZEKOLADY" ;)
Trzymajcie się cieplutko!
_______________________________________
*** Do pracy dzisiaj wybierałam ciuchy z przekleństwem na ustach. Muszę (i chcę!) znów mieć bardziej płasko (chociaż płasko to nie pamiętam, kiedy było...), niż górkowato, bo nienawidzę się przebierać 17 tysięcy razy...
onejra
6 grudnia 2011, 20:50hejże Starko - wlazłażem tu po przerwie jakiejś takiej niebotycznej i miło się patrzy, że nie jest źle u Ciebie :)
gachew
6 grudnia 2011, 12:38Może uda sie bez czekolady, jak ją poprostu usuniesz z lodówy, wtedy nie będzie wołać-oczywiście do Wigilii :)
KalinaS
5 grudnia 2011, 16:29oby Ci się udało bez czeko, buziak