Znów wpis nie na temat odchudzania. A może coś tam jednak napiszę.
Absztyfikant jest uparty. Mimo, iż dowiedział się, że mam narzeczonego, nie rezygnuje. Posyła mi rozmarzone spojrzenia i rzuca tekstami w stylu "posprzątam klatkę schodową, jeśli pójdziesz ze mną na kawę". Jednak najbardziej mnie rozwalił faktem, że nie mogąc wpłynąć na mnie bezpośrednio, uderzył po pomoc do mojej babci i to ją usiłuje oczarować przez co ona ma agitować na jego korzyść. Babcię ten fakt bawi, a ja czuję się skrępowana, łażąc po mieszkaniu obserwowana przez pana P. Dlatego też staram się w godzinach pracy przebywać poza domem. Matkę też to bawi, na dodatek gada do mnie głupoty w stylu "przynajmniej remonty do końca życia będziesz miała za darmo". Szał, nie ma co.
Nie jestem zainteresowana panem P. ani trochę.
Dzisiaj zmiksowałam trochę malin z cukrem (jakieś dziwne kwaśne), przetarłam przez sitko (żeby nie było pestek) i wymieszałam z kartonem maślanki. I tak sobie popijam, ale wolałabym czekoladę. Albo parówkę w cieście.
Smutno mi i źle.