O weekendach juz bylo. Takich w domu. Moglabym sie przykleic do drzwi lodowki i nie wychodzic w ogole z kuchni.
Gorzej, ze i wieczory bywaja ciezkie. Caly dzien sie czlek trzyma, nawet nie jest glodny - ale jak kurde bele wchodze do mieszkania po pracy, to mi sie takie ssanie wlacza, ze moj odkurzacz moze mi pozazdroscic. Resztkami zdrowego rozsadku nie trzymam w domu nic co by moglo stanowic wieksze zagrozenie, wiec ostatnio zazeram sie salata z sosem cezar... Sos na szczescie domowej roboty, wiec nie dosc ze bez dodatkow chemicznych, to jeszcze na jogurcie naturalnym a nie na majonezie. Ale parmezan w tym mimo wszystko jest...
Dzis sie ladnie trzymam. Na czczo z rana szklanka swiezo wycisnietego soku z grejpfruta. Potem koniecznie kawa. Na lunch salata ze wspomnianym wyzej sosem :D (uzaleznilam sie chyba :P), a teraz jeszcze przegryzka w postaci dwoch kromek Wasy zytniej z rzodkiewkami, zeby wlasnie sprobowac powstrzymac dziki napad glodu po przekroczeniu progu domostwa.
Dzis ostatnia rehabilitacja. W weekend pouskutecznialam nieco rozciagania i cwiczen na plecy, ktore sama wynalazlam - i widac efekty lepsze niz po 3 tygodniach chodzenia do specjalisty. I nie smierdze masciami leczniczymi. Duuuzy plus.
I niech mi ktos da dobrej kawy...