Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
10 TdM. Boli....znowu.


10 TdM. Pękło dzisiaj 11,5 km, w połowie podbiegi, kilka b. stromych. Teraz już mi dobrze, czuję "głębokie" płuca, przyjemne zmęczenie... ale pierwsza połowa tego treningu to była gehenna. Jednak nie mogę robić przerw dłuższych niż jeden dzień, bo momentalnie wraca problem piszczeli. Kilka razy się zatrzymywałam, rozmasowywałam przykurcze, okładałam pięściami nogi i w końcu przeszło. 

Wniosek?

Nie tylko w sporcie, ale w każdej dziedzinie życia, każdy dzień jest lekcją. Wiem, że to brzmi, jakbym naczytała się Coelho i teraz wylewała swoje przemyślenia. Jednak wreszcie do mnie dotarło, dlaczego mam takie problemy z ciągłością treningu. Samozaparcia mi nie brakuje, absolutnie nie, konsekwencji też mam pod dostatkiem. Po prostu muszę mieć ciągłość, nie wolno mi robić sobie dwóch dni wolnych z rzędu, bo potem wracam do bezbolesnego szurania przez kolejne dwa, bardzo bolesne treningi.

To był mój pierwszy wniosek. Taka długa, bolesna lekcja, której przyswojenie zajęło mi ponad 1,5 roku.

Drugi wniosek? Zero mocniejszego alko. (Tak, wniosek po piątku ;)) Bardzo rzadko mi się zdarzają takie typowo studenckie imprezy. Zwykle lampka wina albo piwo to jedyne, co przyswajam na jakichś spotkaniach czy wyjściach, a po nich czuję się totalnie normalnie i nie mam problemu. Jednak od czasu do czasu przytrafia się sytuacja, kiedy po prostu idiotycznie nie odmawia się kieliszka czy dwóch. 

Przez ten weekend bardzo wyraźnie do mnie dotarło, że nie mam czasu na takie szaleństwa i wracanie po nich do formy. Momentalnie zaczyna brakować płuc, a zamiast wydolności pojawia się ociężałość, problemy z utrzymaniem szybszego tempa...

BESSĘSU. Zdecydowanie zmniejszam ilość %. Koniec kropka.

Idę dalej cieszyć się piękną niedzielą :)

  • AmyMarch

    AmyMarch

    19 października 2014, 22:12

    Ja od kwietnia nie tknęłam alkoholu. Z głupiego, żenującego powodu - wtedy zatrułam się strasznie po imprezie, bynajmniej nie od przegryzek ;P. teraz nie piję w ogóle, i widzę ogromną różnicę jednak w trakcie joggingu. Chciaż pewnie od czasu do czasu pozwolę sobie na winko czy coś w tym stylu, of kors nie w wielkich ilościach ;]. Kurcze, zastanawiają mnie te przerwy o których pisałaś. Nie mam za bardzo problemów z piszczelami, chociaż zdarzały się bolesne momenty. U mnie to chyba najwięcej do powiedzenia w temacie ma samopoczucie albo generalnie stan fizyczny w danym dniu. Czasami po prostu biegnie mi się jak w żelaznych butach, wszystko jest nie tak i po 3 kilometrach czuję się jak dziadek, z bólem głowy i artretyzmem. Tak wiec wydaje mi się, że to najbardziej wpływa na jakość mojego treningu, nigdy nie zastanawiałam się nad tym ile mam dni przerwy, może warto się tamu przyjrzeć. Pozdrawiam!

    • LooLoo

      LooLoo

      19 października 2014, 22:53

      właśnie kiedyś przypisywałam te boleści jakiejś ociężałości, przed @ albo w trakcie, albo złe jedzenie itd... o ile faktycznie przed @ źle mi się biega, to czasem po prostu jest to wynikiem nierozgrzanych od dłuższego czasu mięśni ( dłuzszy czas 2 dni, hehe). Po bardzo ciężkich biegach muszę zrobić więcej niż 1 dzień przerwy, ale od treningów, nie od biegania ;) w moim przypadku widocznie warto robić chociaż lekkie rozbieganie, niech to będzie kwadrans, ale niech będzie. Każdy ma inaczej, warto się przyglądać i być na bieżąco z tym, co odpowiada twojemu organizmowi. Taka wiedza na pewno zaprocentuje :)

  • angelisia69

    angelisia69

    19 października 2014, 16:58

    No to gratuluje ;-) taka lekcja sie przydaje,nie ma co.Ja nigdy nie mam 2 dni pod rzad wolnych,wlasnie ze wzgledu na to ze nie chcialoby mi sie zaczac,a przedluzyc do kolejnego dnia i tak w kolko.Po alko wiekszej ilosci wiadomo forma nie ta sama,wiec albo jedno albo drugie :P lub z umiarem polaczyc 2 rzeczy

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.