No i o 20:00 wsadziłam chłopa do busa i odjechał w siną dal... Nie no, płakać nie płakałam , on również nie chociaż serce mnie bolało jak kierowca oznajmił NO TO WSIADAMY I RUSZAMY... Najchętniej to bym go pociągnęła za rękę i przywiozła z powrotem do domu...
Ale co ma być to będzie... chyba wróci no nie? W sumie to za szybko to wszystko się stało... Nawet nie miałam czasu oswoić się z tym że wyjeżdża 1000km... Do teraz chyba tak do końca to do mnie nie dociera... Niedziela jak niedziela, zawsze w niedziele wracał do siebie... Tydzień pracujący i tak to szło... Zaboli mnie porządnie w następny weekend jak uświadomię sobie że przez jakieś 8 weekendów go nie będzie