Wczorajsze ćwiczenia bolały. Ze mną i ćwiczeniami to jest tak jakby alergikowi z uczuleniem na zboża kazać buszować w pszenicy. Dodatkowo pomyliłam step ze steperem i okazało się, że źle odznaczyłam w informacji dla trenera sprzęt posiadany w domu, a zatem dzięki pomyłce poczułam się zwolniona z części cardio.
W diecie nie pomaga mi również druga pomyłka - to jest Pan Pomyłka, który funkcjonuje w ramach mojej organizacji pracowej, gdzie podążam każdego dnia, a ostatnio niestety ze spuszczoną głową. Pan ma ze 20 lat do setki i zasłużoną zapewne - emeryturę, jednakże zamiast udać się na nią z godnością, postanowił zatrudnić się w moim dziale i co gorsza ktoś go zatrudnił - przez pomyłkę (nie wierzę w świadome działanie, gdyż musiałabym przestać wierzyć w możliwości intelektualne wybieraczy). Dla utrzymania własnej równowagi, aby znieść obecność obok tejże pomyłki, organizm mój domaga się ode mnie niesamowitych ilości cukru. Z każdą minutą przebywania w okolicy Pana Pomyłki coraz głośniej krzyczy "dawaj czekoladę, chociaż małego cukierka, no daj coś grubasie, zrobi ci się lepiej". A zatem idąc na kompromis z organizmem, bo wbrew wszelkim przeciwnościom bardzo go lubię, nadal słodzę moje hektolitry kawy.
I walczę. Z wagą, "niechciejstwem", systemem.
A w piątek będę zdejmowała pierwsze miary po tygodniu walk.
Oby nie była to walka z wiatrakami, a mój wysiłek nie okazał się kolejną pomyłką tudzież komedią pomyłek.