No wiec poplywalam tydzien na jachcie od Rzymu, przez Korsyke, na Sardynie. Dieta sie zbytnio nie przejmowalam - bo spodziewalam sie choroby morskiej...no co prawda jakos mnie obeszlo, ale i tak przy sztormowym bujaniu jesc sie nie chce (nadrobilam piciem ). Co prawda zapychalam lody kiedy tylko moja stopa postanela w jakims porcie, ale wracalam biegiem na poklad, wiec spalilam wszystko! No wiec waga ani w dol ani w gore.
Dzis jeden z dni, w ktorych lepiej mi nie wchodzic w droge. Zaczelo sie od tego, ze przed urlopem mialam na oku w moim ogrodzie w pracy cudny krzaczek czerwonych porzeczek - ktory sama posadzilam rok temu. W tym roku slicznie obrodzil. No i sobie postanowilam, ze po powrocie dokonam zbiorow (nienawidze tych plastikowych owocow w londynskich supermarketach). No wiec w podskokach sune do ogrodu...Noz kurna - ktos zezarl mi wszystko z krzaczka! No po prostu co do jednej czerwonej porzeczki! Juz mialam nadzieje, ze moze jakis ptaszek chociaz, ale nie. Czlowiek bestia.
Na glodniaka pojechalam wiec do supermarketu, zeby se te porzeczki platikowe chociaz kupic...Niektorzy kierowcy ( i panowie takze - a jakze) doprowadzaja mnie do szalu swoja jazda. Oczywiscie z angielskim przeprosinowym usmieszkiem koles pod prad na parkingu...Wiecie co....Furia porzeczkowa mnie zalala...Ale oszczedzialam go i tym razem tylko zmrozilam wzrokiem...A wzrok mam jak bazyliszek -wiec sie bojcie!
No i tyle z updatowania o dietach. Ide zjesc holenderskie, twarde truskawki - bo oczywiscie porzeczek nie bylo
felicitywishes
27 czerwca 2014, 08:33no jak taka porzeczka zdenerwuje człowieka, to nie ma żartów :)