Tak jak zeszłym razem pisałam, zmęczenie sięgnęło taki poziom, że w weekend sobie zrobiłam wolne od ćwiczeń. Chciałoby się powiedzieć day off, ale wyszedł weekend off. Od diety trochę również. Była pizza. Ale tylko jedna, a nie jak to miałam wcześniej w zwyczaju, od piątku wieczorem do niedzieli wieczór laba, jemy co chcemy. Tak nie było. Była jedna pizza w niedzielę i to z całodniową głodówką żeby za dużo... no ten... wiecie! Głupie myślenie, wiem, głodzić się cały dzień żeby zjeść pizzę, ale trzeba było coś zrobić żeby cała w biodra nie poszła! Lepsze to, od zwracania:) To żart oczywiście Nie kpię z problemów. Koniec końców i tak żałuję, że ją zjadłam, nie była tego warta.
Nie pisałam o rodzaju diety jaką stosuję, ale oczywiście jest to moja ukochana South Beach. Dwa lata temu jak ją stosowałam (wtedy w ogóle nie ćwiczyłam) to na pierwszej fazie schudłam 4kilo. Tym razem, łącznie z ćwiczeniami na których spalam między 400, a 600 kcal jednorazowo, schudłam 0,5 kilo. Fajnie nie! Wiedziałam, że nie schudnę tyle co poprzednim razem, bo kaman, organizm nie jest głupi! Zna tę sztuczkę i chroni się przed spadkiem. Ale liczyłam chociaż na połowę tego co było, a tu 0,5 kilo! Za przeproszeniem po zrobieniu k***y tyle się traci.
Brak spadku wagi spowodował przetarcie jeansów w udach (nie znoszę tego!!@!!) i niestety trzeba będzie kupić nowe. A taką miałam nadzieję, że nie będę usiała kupować rozmiaru większego! Fuck!
Radością w tych nie powodzeniach jest taka, że mój mąż postanowił poprawić mi humor i kupił nam bilety na tę środę na "Politę". Znalazł okazję i dwa kupił za mniej, niż jak ja kupiłam jeden (oczywiście z dwóch) dla swoich rodziców na rocznicę ślubu.
Narazie tyle w temacie! Pozdrawiam i trzymam kciuki za wszystkie spadki! Oby u Was było lepiej niż u mnie!
Kirley