W związku z tym, że na poprzednich zakupach nie udało mi się dostać wszystkich potrzebnych do diety produktów, postanowiłam udać się do sklepu. Wpadłam też na szalony pomysł i jako środek lokomocji wybrałam rower Mojego. I co? O zgrozo! Jak ja nie mam kondycji! Spocona jak mysz w połogu już po kilku minutach. Muszę to naprawić - jutro obowiązkowo rundka rowerowa albo dłuuuugi spacer. Zdecydowanie za mało się ruszam.
Dopadła mnie dziś też czarna myśl, że już nie będę mogła sobie pozwolić na pałaszowanie wypieków moich lub mojej mamy. Zrobiło mi się trochę przykro. Chociaż z drugiej strony bardziej przykro mi będzie, jeśli stanę się małym słoniątkiem ;)
Sama siebie próbuje jakoś motywować. Za dwa dni przyjedzie Mój, to może on też dołoży do tej motywacji swoje 3 grosze.
bubson85
24 września 2010, 19:15Życzę dużo silnej woli! Pozdrawiam! "Ten,kto pokonuje innych,jest silny.Ten,kto pokonuje siebie,jest potężny"
IwonaLucyna
24 września 2010, 19:14wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, ja kiedyś nie wyobraża.lam sobie dnia,żeby nie wrąbać kilku kawałków ciasta wypieku mamy, lub własnego, byłam mistrzynią świata w pieczeniu ciasta, teraz piekę ciasto bardzo okazjonalnie nie sprawia mi ta czynność takiej satysfakcji jak kiedyś ;-D, szczerze mówiąc to wcale nie tęsknię do tych solidnych porcji ciasta bo miałam też solidne żarna zamiast tyłka w tamtym czasie