Bywa różnie.
Mówią, że najgorszy jest trzeci dzień.
Nie wydawał się być najgorszy. .
Rano ambitnie pobiegłam na basen, kupiłam karnet i mam postanowienie "Będę pływać regularnie"
Było dobrze. Do wieczora.....
Zero wsparcia w rodzinie. Na kolację frytki. I nie ma tłumaczenia, że to nie zdrowe, że jeśli już to lepiej w dzień, nie na noc....
Odpowiedź brzmiała "To Ty jesteś na diecie nie ja"
No to zjadłam. Nie wiem ile, mała porcja. Ale była. Za późno bo o 21:00
No i kac. Moralny
Na szczęście w sobotę umówiłam się z koleżanką i poszłyśmy na łyżwy.
Nie czuję się rozgrzeszona, ale trochę tych frytek spaliłam.
Dziś niedziela.
Rano musli z jogurtem, na drugie śniadanie zielony koktajl, obiad kotlecik mielony z surówką z czerwonej kapusty i pozwoliłam sobie na deser: słodki jogurt śmietanowy z musem jagodowym
Na kolację zjem dwie kromki pieczywa ryżowego z almette. Tak mi się chce
Zastanawiam się, czy diety pisane przez tutejszych dietetyków są warte polecenia, czy wystarczy samemu racjonalnie pogrzebać w internecie i dobrać coś dla siebie?