Dziś waga nadal wskazuje 76,5. Rano nadal byłam pełna zapału. Dla dzisiejszych gości przygotowałam paszteciki z pieczarkami, barszczyk, schab w sosie grzybowym i ciasteczka z ananasem. Było ok, ale po południu poległam. Kiedy próbowałam ubrać się do wyjścia a moje spodnie opieły się na mnie jak sznurek na baleronie poddałam się. Zjadłam ... a szkoda nawet mówić. Pozostały tylko wyrzuty sumienia.
Jak mówi Skarlet Ochara (nie wiem czy tak się to pisze)- Jutro teą jest dzień ! a więc powrót do diety. Czy się uda? Czas pokaże. Na wszelki wypadek waga znika w szafie do poniedziałku.
monik1977
22 lutego 2011, 22:13z tekim menu też bym poległa... jutro już bez dojadania ;-))