Hej wszystkim!
Miałam napisać w piątek, ale jakoś tak zabrakło mi czasu, więc dziś coś wam tam napiszę. :-) To będzie takie małe podsumowanie weekendu.
W piątek miałam do załatwienia pewną ważna sprawę na mieście. Piszę „na mieście”, bo jako że mieszkam na wsi, to trochę czasu mi zleciało przez tą „wycieczkę”. Wróciłam koło południa. Druga część dnia minęła mi między innymi na przygotowaniu obiadu dla rodzinki. Tym razem zdecydowałam się zrobić przepyszne, cienkie, zawijane naleśniczki. Rodzinka to zaakceptowała i tak po nieco dłuższej chwili wszyscy się nimi zajadaliśmy, ja zjadłam jednego średniego z serem i truskawkami. Sezon na truskawki, to trzeba z tego korzystać. Ostatnio to normalnie do szaleństwa uwielbiam truskawki. J Serwuję je sobie najczęściej z jogurtem i białym serem, ostatnio piekłam placek drożdżowy z truskawkami. Później zaczęłam się ekspresowo przygotowywać się na rodzinną imprezkę – urodziny mojej cioci (takiej trochę z dalszej rodziny). Było nawet fajnie, choć szczerze mówiąc (raczej pisząc) za bardzo nie miałam z kim pogadać. Generalnie z takiej „starszej młodzieży” jak ja to nazywam było niewiele moich kuzynów/kuzynek no i mój brat. No, ale impreza całkiem udana, muszę przyznać. Starałam się trzymać diety i w jeść w miarę rozsądnie, o ile tylko się dało. Ostatecznie nie zawsze da się „idealnie” utrzymać dietę w takich sytuacjach. Ze słodkiego zjadłam mały, cienki kawałek tortu (bo o taki też poprosiłam) i taki, jakby to napisać miniserniczek. Z bardziej „konkretnych” to zjadłam kawałek jakiegoś gotowanego mięsa z potrawką, ziemniaczka, surówkę, a trochę później 2 łyżki sałatki jarzynowej i jednego szaszłyka mięsnego. Opiłam się za to wodą mineralną gazowaną i to był mój błąd. Na co dzień piję niegazowaną, nie przepadam zbytnio za gazowaną. No, ale do wyboru miałam, albo soki owocowe, albo alkohol ( zarówno tego jak i tego nie znoszę), albo wodę gazowaną. No to wiadomo, co wybrałam. Niestety później odczułam tego skutki w postaci okropnego bólu brzucha. Piłam też oczywiście herbatę. Muszę napisać, ze była nawet pewna forma ruchu – w postaci tańców. Także może co nieco spaliłam kalorii, bo tego dnia w ogóle odpuściłam sobie ćwiczenia.
Sobota upłynęła mi pod znakiem wielkiego sprzątania. Generalnie poprasowałam ogromne stosy ubrań rodzinki, bo jak widziałam je w swoim pokoju tak rozwalone na krześle, to nie mogłam znieść widoku takiego bałaganu. Chyba jestem trochę pedantką.:-) Później z własnej woli znów porządkowałam moją szafę i pokój. Jak już to skończyłam, zabrałam się za zamiatanie i mycie podłóg. Nie powiem, porządek strasznie uspokajająco na mnie działa. Wieczorkiem pojechałam do kościoła. I tak koło 19 mogłam do woli leniuchować.:-)
Niedziela też upływa mi dość leniwie. Niedawno zjadłam sobie podwieczorek w postaci jogurtu naturalnego z truskawkami, serem i migdałami, a do tego 3 ciasteczka czekoladowe (takie małe niedzielne odstępstwo od diety. No, a teraz sobie wygodnie leżę w łóżku przed netem. Może wieczorkiem pójdę sobie pobiegać, zobaczymy, co z tego wyjdzie.:-)
Coraz częściej myślę o tych moich opornych włosach. „Oporne” są, bo niemiłosiernie długo schną naturalnie – czasami nawet 3 godziny ! Suszenie suszarką zresztą też dość długo trwa, ręce mi dosłownie mdleją od jej trzymania, poza tym staram się tego unikać(ostatecznie suszarka niszczy nieco włosy). Nie chcą się zbyt łatwo ułożyć – z każdego mniej, czy bardziej wymyślnego upięcia pasma włosów po jakimś czasie mi wychodzą, niesamowicie mi odstają po bokach i z tyłu te małe, króciutkie włoski. Nieustannie je upinam wsuwkami, efekt raczej jest mizerny. W rozpuszczonych nawet ładnie wyglądam, ale niedługo będę miała małe problemy z nimi – trudno mi będzie przecież chodzić z takimi włosami w upalne dni. Niedługo wybieram się do fryzjera, ale tylko po to, by jak co mniej więcej 3 miesiące podciąć końcówki. Włosy zapuszczam, moim celem jest długość do pasa, jeszcze trochę mi brakuje. Czasem trochę mnie korci, by obciąć te włosy, krótsze wymagają na pewno mniej pielęgnacji, ale z drugiej strony żal mi moich dość gęstych włosów, którym poświęciłam tyle czasu i zapału, aby doprowadzić je do takiego stanu (kiedyś były cienkie, strasznie mi wypadały, nie wyglądały zbyt estetycznie). No cóż… nie zawsze to co piękne, jest łatwe. :-)
W kwestii mojego odchudzania jak napisałam wcześniej- nie przywiązuję zbyt dużej uwagi do cyferek na wadze. Z jednej strony może wam się wydawać to głupie, w końcu wyznaczyłam przecież swoją „idealną” wagę do której dążę. Ale po pewnym czasie stwierdziłam, ze waga to nie wszystko – przecież o chudnięciu decydują nie tylko zmieniające się „cyferki” na wadze, ale ogólnie zmiana wyglądu. Generalnie niewiele brakuje mi do „idealnej” wagi, ale jak będę ważyła trochę więcej, to nic się nie stanie. Ważne, że moje ciało się zmienia, ale nie tylko ono. Zmienił się także mój sposób myślenia o jedzeniu – żadnego pocieszania się nim w trudnych chwilach, nagradzania się nim, instynktownie już chyba staram się jeść ogólnie dość zdrowo. Poza tym raz na jakiś czas małe odstępstwa od diety krzywdy nam nie zrobią – nie da się przecież być całe życie na diecie. Niekiedy słyszę od innych ludzi (np. na tej imprezie usłyszałam) jak to musiałam się pomęczyć, by schudnąć. W myślach się z tego śmiałam, bo wcale się w tym odchudzaniu nie męczyłam. Przyznaję, na początku ciężko było mi się przestawić na zdrowe odżywianie, jakiekolwiek ćwiczenia mi nie odpowiadały (jak ja nie lubiłam w-fu w szkole i ogólnie rozumianego sportu). Ale zaczęłam stopniowo zmieniać nawyki żywieniowe, eksperymentowałam z różnymi formami ruchu, by znaleźć taki, który by mi odpowiadał. „Męczeniem się” bym tego nie nazwała. Odchudzałam się/odchudzam się wyłącznie dla siebie, choć nie ukrywam, lubię czasem usłyszeć pochwały na temat mojego schudnięcia. J Niedawno, takie usłyszałam od dwóch osób – sąsiadki, która do mnie powiedziała „Kasia, ale ty jesteś szczuplutka. Udaje Ci się utrzymać taką sylwetkę?” (od niej to chyba najwięcej słuchałam pochwał w różnych etapach mojego odchudzania), i od kwiaciarki, kiedy poszłam odebrać zamówione kwiaty (Kasia, jak ty zeszczuplałaś? Stosujesz jakąś dietę?”). Odpowiedziałam, że jakiejś specjalnej diety nie stosuję, staram się zdrowo odżywiać i trochę ćwiczę. To moje „trochę” to ćwiczenia co najmniej 3 razy w tygodniu, trwające nieco ponad godzinę, czasem niekiedy udaje mi się ćwiczyć 5 razy w tygodniu. No i zdrowo się odżywiam, 4-5 posiłków dziennie, w miarę regularnych. Ostatni staram się włączyć w dietę więcej warzyw i owoców (ach… te truskawkiJ choć i dobrze przygotowanym mięskiem też nie pogardzę. Słodycze? Jak najbardziej – tylko staram się niezbyt często i w wersji zdrowszej. No i dużo, dużo wody (a kiedyś wyobraźcie sobie, że przez cały dzień piłam tylko 3 szklanki jakiegokolwiek picia, nic dziwnego, że ciągle byłam głodna i jadłam). Czasami zrobię sobie czerwoną herbatę, no i codziennie piję tez 2 kubki naparu z pokrzywy (pisałam o tym wcześniej). Jak widać pewne zmiany czasem są potrzebne w życiu. A propos jeszcze tego męczenia – gdy mama widzi niekiedy jak ćwiczę, to się mnie pyta: „po co się męczysz/katujesz?” Naprawdę ja się męczę/ katuję? Lubię ćwiczenia/ruch które wykonuję, zresztą nie wyobrażam sobie zmuszać się do czegoś, co bym od razu znienawidziła. A, że jestem zmęczona po takim treningu to przecież normalne. Takie zmiany w moim życiu przydały mi się. Z jednej strony pod względem zdrowotnym – nareszcie mam normalne (no, dobra, niekiedy trochę niskie) ciśnienie krwi. A kiedyś, jeszcze w liceum, pamiętam, jakie miałam wysokie. Te skoki ciśnienia, ciągle głowa mnie bolała, bez końca brałam jakieś tabletki. Nie miałam na nic, ani ochoty, ani energii, trudno się zresztą temu dziwić. Pod względem urody – kiedyś tą moją okropną cerą to pewnie straszyłam (pełno wyprysków), włosy (łamliwe, stale wypadające) i paznokcie( również łamliwe, dosłownie poobgryzane) nie prezentowały się najlepiej, delikatnie ujmując nie dbałam w najmniejszym stopniu o wygląd. Teraz zupełnie inaczej to wygląda. Nie, żebym nie wiadomo, ile czasu poświęcała urodzie, ale po prostu zaczęłam dbać o siebie. No i trzeci, bardzo ważny wymiar – mentalny. Mam więcej energii, bardziej otworzyłam się na ludzi (nadal jestem nieśmiała, ale już w mniejszym stopniu), jedzenie przestało być moją rozrywką (wiem, dziwnie to brzmi). Jak widać, niekiedy zmiany są potrzebne w życiu. Jednakże przyznam, że nie sądziłam iż tak dużo uda mi się zmienić podczas „zwykłego” odchudzania, choć nie twierdzę, że dla każdego to dobre rozwiązanie. Każdy ma po prostu swój własny sposób dojścia do określonego celu.
Jutro znowu mam coś ważnego do załatwienia. Trochę się denerwuję, bo bardzo mi zależy na tym „czymś”. Nie piszę, co to, by nie zapeszyć. W dodatku jutro ma podobno być około 33 stopni. Nie wiem jak wytrzymam taką pogodę. Lubię jak jest ciepło, ale przy wyższych temperaturach często ciśnienie mi spada i niezbyt dobrze się czuję – bóle głowy to najmniejszy problem. Nie mówiąc/pisząc już nawet o tym, że ponoć w czerwcu ma być strasznie zmienna pogoda - a to raz ma być ciepło, niekiedy upalnie, a to znowu ma się popsuć i padać. Na taką zmienną pogodę mój organizm źle reaguje Jak nic, jutro wezmę mały zapas wody niegazowanej, nie mogę się przecież dodatkowo odwodnić. Trzymajcie za mnie kciuki, obiecuję, że w następnym wpisie wyjaśnię dokładniej, o co chodzi.
Znowu przepraszam za to, że tak bardzo się znów rozpisałam. Po prostu tak nagle naszło mnie, by o tym opisać. Wytrwałym gratuluję, że dotrwali do końca mojej pisaniny.
Pozdrawiam Was serdecznie w pięknym, ciepłym miesiącu. :-)