Nie do końca się udało z tą moją nową systematycznością ale się staram...
W czwartek trochę poogarniałam w domu, pozałatwiałam trochę spraw (normalnie mnożą się ostatnio) i słówka z angielskiego poćwiczyłam i wszystko było na dobrej drodze aby i wieczorkiem ćwiczenia zaliczyć ale nie wyszło. Po pracy zaczęliśmy rozmawiać z mężem i trochę żalu się ze mnie wylało. Ostatnio czuję się trochę samotna w związku. Wiem, że ma mnóstwo pracy i różne rzeczy nie wychodzą jak by chciał a i zaległości na robotach na miejscu po rozbudowie ośrodka w zimie i starałam się powstrzymywać i sobie tłumaczyć ale z drugiej strony też potrzebuję uwagi z jego strony. I czułości (patrząc po rodzicach - jacy są dla siebie to nie powinnam się dziwić, że nie jest nauczony, ale ja mam inny pogląd na małżeństwo i inaczej było jak obserwowałam dziadków czy moją mamę względem mnie - rodzice się rozwiedli jak miałam roczek, tato pił i praktycznie nie było go w moim życiu, zresztą nie żyje już od jakiegoś czasu ale to inny temat) a on tego w ogóle nie rozumie. Co jakiś czas się we mnie zbiera i mówię mu, że potrzebuję żeby czasem coś miłego powiedział i zwykle jest tak że on mówi, że nie widzi tego że nie mówi choć myśli i że się postara tylko nic z tego nie wynika. A ja mam coraz większego doła bo się zastanawiam czy wciąż mnie kocha jak na początku i jeszcze jesienią zaczęłam łapać deprechę (stąd znowu tycie przed ciążą choć tuż przed testem że jestem w ciąży zaczynałam się podnosić i ogarniać) i ciąża chyba te moje stany trochę potęguje. Są momenty że jest lepiej ale są i takie, że jest dużo gorzej. Jeszcze utyłam dużo bardziej niż powinnam i w ogóle czuję się do niczego. I jak jego nie ma w domu a jak już wraca to też go nie ma myślami i nie poświęca mi choć trochę uwagi i ani czułego słowa to mi źle. A z drugiej strony wiem, że on ma też bardzo ciężki czas teraz i że nie lubi mówić (jest nauczony radzić sobie sam) o kłopotach w pracy więc staram się rozumieć ale z emocjami ciężko sobie poradzić. I tak nam się zaczęło rozmawiać i zeszło trochę. Ja się poryczałam, on trochę z siebie wydobył co go męczy i ogólnie jest chyba lepiej. Mam nadzieję, że będzie :) tylko z ćwiczeń nic nie wyszło bo o 22 skończyliśmy gadać.
W piątek miałam dużo w planach ale rano zadzwonił mąż z pracy czy aby przypadkiem się nie nudzę i nie chciałabym mu znowu pomóc w papierach (tam roboty jest na miesiąc ale nie zawsze on ma dzień że jest na bazie a bez niego smutno tam poza tym sama nie ogarnę bo co jakiś czas muszę o coś zapytać czy ten papierek ważny, czy to można wyrzucić itp.) i oczywiście pojechałam do niego. Samej mi smutno a on ostatnio mocno zapracowany to choć ciut więcej czasu razem. I nam się zeszło do 17 (ostatnio nam się schodziło do 20 więc i tak dobrze). Później pojechaliśmy jeszcze do LeroyMerlin (chciałam fotel bujany taki na pałąku dlatego balkon ostatnio ogarniałam) ale mąż stwierdził, że najpierw trzeba podłogę zrobić. Jeszcze była betonowa, taka od dewelopera ale mi tam w niczym nie przeszkadzała ale on stwierdził, że planował coś zrobić tylko nie było kiedy i w sumie nie korzystał z balkonu to jakoś nie wyszło. No i kupiliśmy takie coś z elementów 30x30 cm a'la deseczki tylko z tworzywa sztucznego co się obraca co 90 stopni każdą następną na zatrzask i podłoga zamontowana od razu po przyjściu :)
W sobotę wstałam wcześnie chyba o 6.30 mąż poszedł do pracy a ja objechałam parę sklepów budowlanych w poszukiwaniu bujaczka (w piątek zaużyliśmy taki jak chciałam już po wyjściu z podłogą i mężowi nie chciało się wracać i stwierdził, że w internecie się zamówi). Ale poczytałam opinie o tych z internetu i różne i koszt dostawy też różny i zrobiłam objazd sama, wybrałam i wróciłam do domku. Przyjechała moja mama pomogła mi skończyć gruntowny porządek na balkonie i mąż wrócił z pracy. Znowu coś nie szło jak powinno i potrzebował resetu a jeszcze na ośrodku coś wyskoczyło do zrobienia i mówi że dobrze by było żeby pojechał i czy chcę jechać z nim (160 km w jedną stronę i bycie tam jakoś mi nie służy bo zawsze wracam z obrzękiem stąd pewnie pytanie). Więc poszliśmy szybko z mamą jeszcze na obiad do knajpki obok (w domu nic nie było w szale porządków) i potem tylko kupić wybrany bujaczek (do mojego samochodu by nie wlazł, zwłaszcza że bagażnik pełny - w końcu samochód służbowy: rzeczy z pracy, niwelator, statyw moje awaryjne ubranie, kalosze itp. powinnam gdzieś to ulokować na parę miesięcy ale nie mam pomysłu, a na tylnym siedzeniu już fotelik zamocowany co by w domu miejsca nie zajmował) i pojechaliśmy. Było już późno wzięłam tylko małego laptopika więc angielski jedynie powtórzyłam ale ćwiczenia odpadły. Raz że nie ma tam miejsca i tak niezręcznie by mi tam było w salonie się gdzieś rozkładać (a i na czym?) i teraz robię ćwiczenia z piłką a tam brak. Ale spuchłam strasznie w sobotę. W niedzielę jak goście pojechali z większości domków to mąż czepiał siatkę na schodach (dodatkowe zabezpieczenie, goście z małymi dziećmi sugerowali że dobrze by było) to mu trochę pomogłam i na 2-3 domkach pościel pościągałam po dużo domków na raz trzeba było zrobić i babeczka, która przychodzi sprzątać mogłaby nie ogarnąć z teściową (teściowa pomaga jej jak dużo domków jednego dnia się wymienia a tak staramy się żeby trochę prac odpuściła bo też ma swoje lata a pilnuje z teściem ośrodka na stałe). I trochę te prace też nienajlepiej mi zrobiły a do tego upał i wróciliśmy wczoraj coś o 21. Stopy to aż mnie piekły takie spuchnięte. I ćwiczeń nie było :(
Dzisiaj wstałam rano też bez sił. Totalnie. Myślałam, że coś zrobię choć na zakupy pójdę bo pustki duże zaczynają być w lodówce ale nie mogłam się zmobilizować. Nogi od rana pieką. I jakaś jestem bez sił. Ale teraz ciut lepiej zaczyna być to pościągałam pranie (wczoraj o 23 wieszałam ale na szczęście sąsiedzi nie pukali że pralka wiruje po 22), powtórzyłam angielski, trochę rzeczy pozbierałam (nie wiem skąd się biorą ;/ ) i piszę tutaj. Mam w planach dzisiaj jeszcze ćwiczonka tylko czekam aż się ochłodzi tak koło 20-21 (rano było fajnie chłodno a później słońce wyszło i zdycham). Lista na jutro zrobiona bo mam nadzieję, że jutro już będzie lepiej :)
Ale znowu mi wyszedł długi wpis ehh...
Pozdrawiam serdecznie jeśli ktoś zajrzał i dotrwał :)
CzarnaOwieczka85
7 lipca 2020, 11:41Intensywnie u Ciebie bardzo. Takie rozmowy szczere to tylko dovrze robią :)
kasia.89
7 lipca 2020, 11:42Dobrze robią ale są trudne, zwłaszcza żeby do nich dojrzeć że to już czas na rozmowę
KatarzynaXXL
6 lipca 2020, 20:47Też czasami mam takie myśli, takie rozmowy w cztery oczy dobrze robią :) Intensywnie u Ciebie jak zawsze, oszczędzaj się trochę kochana 😘❤️
kasia.89
6 lipca 2020, 22:23Mimo że skutki nie zawsze są to fakt rozmowa trochę znowu ze mnie spuściła :) staram się oszczędzać i coraz mniej intensywnie ale nie zawsze wychodzi