To już chyba 73 dni mojego odchudzania, a raczej zmiany sposobu odżywiania na zdrowy. Szału nie ma, kilogramy spadają powoli. Czasami wydaje mi się, że aż za wolno, ale tyle lat niezdrowego stylu życia nie zniknie w jedną chwilę. Wczoraj byłam tak padnięta-bardziej chyba psychicznie niż fizycznie, że już miałam przepuścić swoją codzienną jazdę na rowerze, lecz przełamałam swoją słabość i dobrze, bo od razu lepiej się poczułam. Zauważyłam, że ruch wciąga i uzależnia. Kilka lat temu też miałam taki zapał do wysiłku fizycznego-codziennie jeździłam na rowerze godzinę lub dwie, rano przed zajęciami na studiach. Wstawałam o 5 rano i jechałam na pola, daleko od miejskiego zgiełku. To chyba najlepsza forma odpoczynku. Poza tym to coraz więcej osób mówi mi, że ładnie wyglądam, że różnica jest ogromna, że widać i co ja robię, że tak chudnę. Miłe. Wczoraj moja przyjaciółka dała mi super tunikę, którą kupiła dla siebie, ale okazała się za duża. Odchudzamy się razem, ona jest niższa i startowała z mniejszego pułapu 84 kg. Teraz waży 76,8. Ładnie jej idzie i widać już utratę kilogramów-chociaż ona narzeka, że jej odchudzanie nie jest tak "spektakularne" jak moje. Tylko ona nigdy nie ważyła 100 kg:) Sama tez widzę, jak moje ciało się zmienia-myślę,że dla mojego zdrowia to odchudzanie to najlepsza sprawa. Odciążam w końcu kręgosłup, stawy, serce. I tak, jak to moja mamusia zawsze mówiła-po co dźwigać tyle kilogramów? I coś w tym jest na własne życzenie robić sobie krzywdę.
A i jeszcze najważniejsze moja 10 letnia córcia chudnie ze mną:)
Jeszcze raz dzięki za Wasze pamiętniki- motywują i czytam je codziennie. Pozdrawiam